W grze drażnią mnie drobne szczegóły, przez które nie mogę przeprowadzić akcji tak, jak ją sobie obmyśliłem – muszę wpaść na taki pomysł, jaki sugerują mi programiści. Zabawnie wygląda sytuacja, gdy szajka szaleńców musi biec ponad sto metrów aby obejść płotek, bo to drewniane, rozlatujące się ogrodzenie wysokości co najwyżej metra nie daje się ani przeskoczyć, ani prześlignąć pod spodem [a miejsca jest tam tyle, że starczyłoby i dla jumbojeta]. Innym niedociągnięciem [a raczej problemem, z którym w czasach premiery DESPERADOS borykali się wszyscy] jest niska sztuczna inteligencja przeciwników. Działają jak roboty, ich ruszy można przewidzieć z kilkuminutowym wyprzedzeniem. Efekt? Zero spontaniczności i nieprzewidzianych zwrotów akcji. Po kilku godzinach gry cała akcja, od A do Z, przebiega w ten sam, sprawdzony sposób.
Mimo tego wszystkiego warto grać w DESPERADOS. Grafika jest naprawdę przyjemna dla oka i jak na tamte czasy wyśmienita. Co prawda po wciśnięciu zooma cały czar pryska [jak przy Diablo 1, gdzie nikt nie używał bardziej szczegółowego, najeżonego pikselami wielkości dwuzłotówki widoku], ale i tak przez 95% rozgrywki oglądamy całość z daleka [jak na moje oko, to z wysokości mniej-więcej piętnastu metrów].
Muzyka trzyma poziom. Nie narzuca się, gdzieś tam niezauważalnie wręcz leci sobie w tle. Bez rewelacji. Nie za wiele da się także powiedzieć o dźwiękach DESPERADOS. Okrzyki wrogów, huk wystrzałów, jęki kowbojów, którzy właśnie zarobili nóż między łopatki – wszystko to przypomina nam, że gra ma już ładnych parę lat.
Ale przecież nie muzyka czy grafika liczą się w grach. Liczy się tylko i wyłącznie to, czy granie w nie sprawia nam przyjemność. A granie w DESPERADOS to naprawdę duża radocha, dlatego nie obchodzą mnie niedociągnięcia audiowizualne. Gra jest fajna i nie ma dyskusji. Ci, którzy wygrają ją w konkursie SS-NG nie powinni być zawiedzeni.