Czwórka naszych bohaterów, Zwykłam, Pikapikawek, Szczykawa, Pececiak, grupa dzielnych fanów najbardziej czerwonej gazety na świecie, wyruszyła na poszukiwania niewydrukowanego egzemplarza swojej ukochanej gazety- zwanego BIG ONE. Już po swojej małej przygodzie w autobusie, natrafili na tajemniczą postać, Sir Astaff'a - człowieka (?) z wytatułowaną błyskawicą na nadgarstku, który ku ich wielkiemu zdziwieniu, znał cel ich podróży. Zaprowadził naszą grupkę do tajnego centrum dowodzenia, w którym mieli ujrzeć to, czego się w życiu nie spodziewali…
|
|
W poprzednim odcinku nasi poszukiwacze BIG ONE , zostali wtajemniczeni w struktury organizacji, która poszukuję tegoż samego.
Zakończył się on w momencie, gdy Pikapikawek i reszta drużyny stała na małym balkonie, wraz z Sir’em Astaffemi z zapartym tchem i szczęką leżącą pod ich stopami, oglądała ogromną halę, wypełnioną sprzętem i setkami ludzi ubranymi w czerwone-czarne skóry i biegającymi pozornie bez ładu i składu we wszystkich kierunkach. Ogromna, hala, wypełniona sprzętem komputerowym i czerwienią…to musiało robić wrażenie.
Kiedy tak stali, w ich głowach nadaj dzwoniło echo słów wypowiedzianych przez Sir’a Astaffa: „zostajecie członkami Armii Poszukiwaczy Artefaktu”…. członkami Armii Poszukiwaczy Artefaktu…ARMII ARTEFAKTU…
***
- Nie ma ich!!!!!
- Jak to nie ma? Szukajcie imbecyle, to ślepy zaułek, muszą gdzieś tu być!!! Zaglądnijcie do każdej szczeliny, do każdego rogu, pod każdy samochód!!!
- Szukać! Szybciej, czuję jeszcze ich smród!
- Ejjj…chłopaki, mam coś!
- Grrrr…hehss….pokaż!
- Tutaj, jakieś ślady. Szefie, zobacz!
- Trąbacz! Motioskaner, szybciej!
- Idę…
Było ich około siedmiu, siedmiu wygłodniałych Protosian. Były to stwory sięgające człowiekowi o przeciętnym wzroście co najwyżej do…echem, pasa. Ich masywne, tłuste karki, zlewały się z ciężką i lśniąca bryłą łysej czaszki. Chociaż na głowie nie mieli owłosienia, ich cała twarz, policzki, usta, powieki, nos, były porośnięte grubą warstwą plugawych włosów w odcieniach szaro-niebieskiej papki, którą codziennie jedli na śniadanie.
Na ich masywnych barkach spoczywały ubrania, z wygarbowanej, obleśnej owczej skóry, nie pierwszego sorta. Dlaczego owi niewyszukani przedstawiciele szmatławej rasy Protosian poszukiwali drużyny Pikapikawka, trudno w tym momencie powiedzieć. Jedyne przypuszczenia pozwalają nam sądzić, że cel owych poszukiwań , miał tylko i wyłącznie charakter konsumpcyjno-zabawowy, chociaż nie można całkowicie odrzucić tezy o jakimś jego intelektualnym wydźwięku. W ogóle trudno nazwać osobników owej drużyny, ponieważ nie grzeszyli oni zbytnim przywiązaniem do rodziny, a kobiety …o ile można to tak nazwać, traktowali tylko i wyłącznie jako….sami wiecie, nie nadawali więc sobie także imion, czasem rzucali sobie w twarz dziwnymi przezwiskami – nic stałego, zależały od chwili.
|
- Trąbacz! Ile mam wrzeszczeć, nie lej, tylko tu przyłaź.
- Ide…ałłłłł…ejjj…zaraz kamieniem.
- Nie idę tylko przyłaź! Bo walnę czymś jeszcze!
- Gezz…jestem. Co mam zrobić??
- Jak to co, masz to urządzenie, które zwinęliśmy 2 dni temu tym cwaniakom pod barem?
- Ta….wiem nawet jak to działa. Tutaj się włącza….
Tutaj należą się Wam dalsze wyjaśnienia. Motioskaner, to urządzenie wielkości głowy Protosian, czy jak kto woli worka z dwoma kilogramami ziemniaków. Małe, kwadratowe, bardzo przydatne, szczególnie w takich sytuacjach. Odtwarzał on na ekranie, trasę osobników, które jako ostatnie przemieszczały się w okręgu jego działania. Należało wyznaczyć tylko przybliżoną wagę, oraz ilość osobników i …tam dam!
- …i teraz trzeba wybrać ilość tych stworzeń, które poszukujemy, w tym przypadku….raz, dwa, trzy….eee.. pięć! Wpisujemy…
- Ej, czekaj, pięć? Skąd wiesz że pięć?
- No było ich trzech…jeden się przybłąkał, to razem pięć.
- To cztery imbecylu…
- Czty…co?
- Czterech, dawaj to! Ja wpiszę….ok gotowe.
- A teraz szefie tutaj się nasiska i…hehe działa!
W tym momencie na ekranie Protosianie ujrzeli wytyczoną czerwienią drogę „ewakuacji” naszej drużyny…
***
Tymczasem w kwaterze Organizacji.
- Chodźcie, nie chcę marnować więcej czasu – rzekł Astaff.
Po chwili wszyscy znów weszli do sami narad, a drzwi za nimi zatrzasnęły się.
- Siadajcie. Pikapikawek, pozwól tutaj…
Szef naszej drużyny wstał i niepewnym krokiem podszedł do Sir Astaffa.
- Uklęknij - rzekł, wziął do ręki długi lśniący przedmiot, jakby klingę, zakończoną symbolem węża zmiażdżonego przez błysk.
Zaczął odmawiać coś pod nosem, tak że żadne z członków drużyny nie był wstanie dosłyszeć ani jednego słowa. Skończył, a po chwili milczenia, majestatycznie rzekł:
- Od tego momentu, Pikapikawku, bosie samozwańczej grupy poszukującej niewybrukowanego stajesz się Mistrzem Fawirem, władcą grupy Beta, Armii Poszukiwaczy Artefaktu…
Zapadła głęboka cisza, którą przerywało jedynie wycie wiatru…
|
|
|
|