Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   59
          



Czwórka naszych bohaterów, Zwykłam, Pikapikawek, Szczykawa, Pececiak, grupa dzielnych fanów najbardziej czerwonej gazety na świecie, wyruszyła na poszukiwania niewydrukowanego egzemplarza swojej ukochanej gazety- zwanego BIG ONE. Już po swojej małej przygodzie w autobusie, natrafili na tajemniczą postać, Sir Astaff'a - człowieka (?) z wytatułowaną błyskawicą na nadgarstku, który ku ich wielkiemu zdziwieniu, znał cel ich podróży. Zaprowadził naszą grupkę do tajnego centrum dowodzenia, w którym mieli ujrzeć to, czego się w życiu nie spodziewali…



W poprzednim odcinku nasi poszukiwacze BIG ONE , zostali wtajemniczeni w struktury organizacji, która poszukuję tegoż samego.
Zakończył się on w momencie, gdy Pikapikawek i reszta drużyny stała na małym balkonie, wraz z Sir’em Astaffemi z zapartym tchem i szczęką leżącą pod ich stopami, oglądała ogromną halę, wypełnioną sprzętem i setkami ludzi ubranymi w czerwone-czarne skóry i biegającymi pozornie bez ładu i składu we wszystkich kierunkach. Ogromna, hala, wypełniona sprzętem komputerowym i czerwienią…to musiało robić wrażenie.
Kiedy tak stali, w ich głowach nadaj dzwoniło echo słów wypowiedzianych przez Sir’a Astaffa: „zostajecie członkami Armii Poszukiwaczy Artefaktu”…. członkami Armii Poszukiwaczy Artefaktu…ARMII ARTEFAKTU…

***


- Nie ma ich!!!!!
- Jak to nie ma? Szukajcie imbecyle, to ślepy zaułek, muszą gdzieś tu być!!!
Zaglądnijcie do każdej szczeliny, do każdego rogu, pod każdy samochód!!!
- Szukać! Szybciej, czuję jeszcze ich smród!
- Ejjj…chłopaki, mam coś!
- Grrrr…hehss….pokaż!
- Tutaj, jakieś ślady. Szefie, zobacz!
- Trąbacz! Motioskaner, szybciej!
- Idę…

Było ich około siedmiu, siedmiu wygłodniałych Protosian. Były to stwory sięgające człowiekowi o przeciętnym wzroście co najwyżej do…echem, pasa. Ich masywne, tłuste karki, zlewały się z ciężką i lśniąca bryłą łysej czaszki. Chociaż na głowie nie mieli owłosienia, ich cała twarz, policzki, usta, powieki, nos, były porośnięte grubą warstwą plugawych włosów w odcieniach szaro-niebieskiej papki, którą codziennie jedli na śniadanie.
Na ich masywnych barkach spoczywały ubrania, z wygarbowanej, obleśnej owczej skóry, nie pierwszego sorta. Dlaczego owi niewyszukani przedstawiciele szmatławej rasy Protosian poszukiwali drużyny Pikapikawka, trudno w tym momencie powiedzieć. Jedyne przypuszczenia pozwalają nam sądzić, że cel owych poszukiwań , miał tylko i wyłącznie charakter konsumpcyjno-zabawowy, chociaż nie można całkowicie odrzucić tezy o jakimś jego intelektualnym wydźwięku. W ogóle trudno nazwać osobników owej drużyny, ponieważ nie grzeszyli oni zbytnim przywiązaniem do rodziny, a kobiety …o ile można to tak nazwać, traktowali tylko i wyłącznie jako….sami wiecie, nie nadawali więc sobie także imion, czasem rzucali sobie w twarz dziwnymi przezwiskami – nic stałego, zależały od chwili.

- Trąbacz! Ile mam wrzeszczeć, nie lej, tylko tu przyłaź.
- Ide…ałłłłł…ejjj…zaraz kamieniem.
- Nie idę tylko przyłaź! Bo walnę czymś jeszcze!
- Gezz…jestem. Co mam zrobić??
- Jak to co, masz to urządzenie, które zwinęliśmy 2 dni temu tym cwaniakom pod barem?
- Ta….wiem nawet jak to działa. Tutaj się włącza….

Tutaj należą się Wam dalsze wyjaśnienia. Motioskaner, to urządzenie wielkości głowy Protosian, czy jak kto woli worka z dwoma kilogramami ziemniaków. Małe, kwadratowe, bardzo przydatne, szczególnie w takich sytuacjach. Odtwarzał on na ekranie, trasę osobników, które jako ostatnie przemieszczały się w okręgu jego działania. Należało wyznaczyć tylko przybliżoną wagę, oraz ilość osobników i …tam dam!

- …i teraz trzeba wybrać ilość tych stworzeń, które poszukujemy, w tym przypadku….raz, dwa, trzy….eee.. pięć! Wpisujemy…
- Ej, czekaj, pięć? Skąd wiesz że pięć?
- No było ich trzech…jeden się przybłąkał, to razem pięć.
- To cztery imbecylu…
- Czty…co?
- Czterech, dawaj to! Ja wpiszę….ok gotowe.
- A teraz szefie tutaj się nasiska i…hehe działa!

W tym momencie na ekranie Protosianie ujrzeli wytyczoną czerwienią drogę „ewakuacji” naszej drużyny…

***


Tymczasem w kwaterze Organizacji.
- Chodźcie, nie chcę marnować więcej czasu – rzekł Astaff.

Po chwili wszyscy znów weszli do sami narad, a drzwi za nimi zatrzasnęły się. - Siadajcie. Pikapikawek, pozwól tutaj…
Szef naszej drużyny wstał i niepewnym krokiem podszedł do Sir Astaffa.
- Uklęknij - rzekł, wziął do ręki długi lśniący przedmiot, jakby klingę, zakończoną symbolem węża zmiażdżonego przez błysk.
Zaczął odmawiać coś pod nosem, tak że żadne z członków drużyny nie był wstanie dosłyszeć ani jednego słowa. Skończył, a po chwili milczenia, majestatycznie rzekł:
- Od tego momentu, Pikapikawku, bosie samozwańczej grupy poszukującej niewybrukowanego stajesz się Mistrzem Fawirem, władcą grupy Beta, Armii Poszukiwaczy Artefaktu… Zapadła głęboka cisza, którą przerywało jedynie wycie wiatru…


Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   59