Wojska rządowe walczyły z partyzantami od lat. I od lat, pomimo lokalnych sukcesów, nie udało się ich całkowicie zlikwidować. Byłem jedenastym agentem wysłanym przez urząd bezpieczeństwa, żeby przeniknąć do oddziału partyzanckiego, którym dowodził sam Julio Guarez - przywódca rebelii. Byłem jedenastym, a zarazem jedynym żywym agentem.
Myślałem o tym, jednocześnie ubierając się. Nie wiedziałem gdzie i po co jedziemy. Nie wiedziałem, kto i dlaczego zabrał mój pistolet. To nie dawało mi spokoju. Byłem tu już sześć miesięcy i wydawało mi się, że mam już ich zaufanie. Szczególnie po tym, jak z zimną krwią zabiłem dwóch młodych policjantów. A teraz… Sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Od dwóch miesięcy zaostrzyli środki bezpieczeństwa. Nie mogłem przez to komunikować się z centralą. Sam też musiałem być czujny. Każde podejrzenie o zdradę skończyłoby się dla mnie śmiercią. Byłem gotowy do wyjścia.
Tak jak przypuszczałem, na zewnątrz stał Marcos. Czekał na mnie i palił papierosa. Byli z nim Juan i Esteban. Sami twardziele.
- Trzymaj i wsiadaj - Marcos podał mi AK-47 i ruchem głowy wskazał na samochód. To był stary terenowy grat z otwartą skrzynią z tyłu.
Bez słowa wsiadłem, a za mną Marcos i Esteban. Juan poszedł do przodu i usiadł za kierownicą. Ruszyliśmy bez słowa.
Nie jechaliśmy daleko. Droga była kręta i wyboista. Po ok.15 minutach samochód zatrzymał się na niewielkiej polanie. Wiedziałem, że jakieś 2 kilometry stąd jest wioska. Ludzie tam mieszkający sprzyjali partyzantom. Coraz bardziej nie podobała mi się ta sytuacja. Ale starałem się nie dać po sobie poznać, że coś mnie niepokoi. Przecież ja też miałem broń, sami mi dali, starałem się sobie tłumaczyć, że nie ma powodu do niepokoju.
- OK. Złaź – Marcos lekko popchnął moje ramię.
Zeskoczyłem z samochodu i rozejrzałem się dokoła. Na skraju polany biegła droga, a za nią zaczynała się ściana lasu. Las był tu dokoła. Poprawiłem but i podniosłem głowę. Marcos, Esteban i Juan stali oparci o samochód i w milczeniu przyglądali mi się. Prawdopodobnie moje zdziwienie na twarzy było aż nazbyt oczywiste, bo Marcos zapytał:
- Co jest? Nie rozumiesz, o co chodzi? - Sam zrobił zdziwioną minę, ale jego zdziwienie było udawane - Nie rozumiesz Carlito Martinez? - Ostatnie słowa podkreślił wyjątkowo wyraźnie. Nie bez powodu. To było moje prawdziwe imię i nazwisko.
Więc wiedzą, myśli szalały po mojej głowie. Czekałem na ich ruch. Co teraz zrobią? Znając ich zmiłowanie do okrucieństwa, nie mogłem spodziewać się niczego dobrego. Nadal stali bez ruchu przy samochodzie jakby czekali na moją reakcję. Podjąłem szybką decyzję. Szybką, a jednocześnie najgorszą z możliwych. Błyskawicznie odbezpieczyłem i przeładowałem automat, skierowałem lufę na Marcosa i… I nic. Głuchy trzask zamka i puste uderzenie iglicy. Magazynek był pusty. Jak mogłem nie sprawdzić?? Podpuścili mnie, chcieli sprawdzić moją reakcję. Więc nie mieli pewności, co do mnie… Ale teraz już mają…
Szybko oceniłem sytuację. Gdybym dobiegł do drogi i wbiegł w las będę miał jakąś szansę. Znikomą, ale większą niż jak będę tak stał. Nadal trzymali broń opuszczoną, nawet, jeśli mają przeładowaną, to zajmie im chwilę zanim wycelują. Nie zawsze trafia się od pierwszego strzału. Rzuciłem bron na ziemię, błyskawicznie obróciłem się na pięcie i zacząłem biec. Nie słyszałem za sobą tupotu, ale usłyszałem jak przeładowują karabiny. Biegłem coraz szybciej, kiedy zaczęli strzelać. Słyszałem jak pociski świszczą obok mnie. Byłem niedaleko, już miałem cień nadziei, kiedy poczułem silne uderzenie w plecy. Wiedziałem, że to był pocisk. Nie poczułem bólu, raczej coś jakby drętwienie rozlewające się po plecach, fala gorąca… Biegłem nadal. W tym momencie poczułem dwa kolejne uderzenia w tył głowy. Strzałów już nie usłyszałem. Trwało to ułamki sekund, ale mi wydawało się, że to długie minuty. Czułem ogromne ciśnienie w środku głowy, jakby coś chciało ją rozsadzić od wewnątrz. Na chwilę przestałem widzieć i poczułem jak moje lewe oko z wielką siłą wystrzela na zewnątrz. Wiedziałem, że to wyleciał pocisk. Jednym okiem ujrzałem tylko jak ziemia zbliża się w szybkim tempie do mojej twarzy. Chciałem biec dalej, ale czułem się jakbym nie miał nóg, całe ciało było zdrętwiałe, jakby nie moje. Upadłem. Nie czułem nadal żadnego bólu tylko to dziwne zdrętwienie. Nie mogłem niczym poruszyć, chociaż ciągle byłem świadomy tego, co się dzieje. Leżałem bez ruchu twarzą do ziemi. Czułem na twarzy ciepło i wiedziałem, ze to krew.
Usłyszałem jak zbliżają się do mnie. Zatrzymali się nade mną i stali tak chwilę w milczeniu. Nagle usłyszałem huk kilku wystrzałów dwa pociski potężnie uderzyły w moje plecy. Czułem jak przechodzą przez moje ciało i rozrywają mi klatkę piersiową wychodząc z przodu. Teraz czułem wyraźny ból. Ale nie mogłem nawet zajęczeć. Nie mogłem zrobić dosłownie nic. Ból narastał.
- Wystarczy. Już po nim, nie żył już jak upadał - usłyszałem głos Marcosa.
Poczułem jak czyjaś ręka chwyta mnie za ramię i odwraca na plecy. Leżałem teraz twarzą do nieba i widziałem swoich oprawców. Stali nade mną i przyglądali się temu, co zrobili. Z wyraźną satysfakcją. Nie wiedzieli, że jeszcze żyję. Chyba nie wiedzieli. Nagle Esteban wyciągnął potężny bagnet.