35     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Teenage Mutant Ninja Turtles





Chyba każdy z nas pamięta z dzieciństwa przygody zwariowanych Żółwi Ninja i mistrza Drzazgi (już sam dobrze nie pamiętam jak się ten szczur wabił). Kiedy w grudniu zobaczyłem zapowiedź nowej gry opowiadającej o zmaganiach naszych dzielnych herosów to od razu z sentymentem zamówiłem ten tytuł u naczelnika.



Pikanterii dodawał fakt, że grę przygotowało Konami, a ostatnio miałem szczęście opisywać tytuły będące konwersją konsolowych hitów i ten team zawsze odwalał wspaniałą robotę. Ale i najlepszym mogą zdarzyć się wpadki.

Nadchodzimy!

Robimy pizzę!
Gra zajmuje dwie płytki i po instalce wita nas miłe minutowe nitro. Filmiki w grze są kreskówkami, ale żółwie wyglądają na takie bardziej hardcorowe i luzackie niż je pamiętam z oryginału. Cały film fajnie wprowadza nas do przygody – szybka, głośna muzyczka i gady demonstrujące swoje umiejętności – klimatem trochę przypomina telewizyjną zapowiedź. Później naciskamy enter i wita nas radosny okrzyk żółwi. Do naszej dyspozycji zostały oddane dwa tryby. Pierwszy to tzw. „Story Mode”, czyli po prostu długa przygoda naszych gadów. Drugim jest natomiast „VS Mode” i jak sama nazwa wskazuje rozgrywka tutaj przypomina klasyczne mordobicie, ale taką wersję bardziej dla dzieci. Cała gra jest tak skonstruowana, że nie doświadczymy koloru krwi na naszych skorupach, a przeciwnicy będą się po prostu rozpuszczać w powietrzu. Jest również trzeci tryb – „Challenge”, jednak na początku pozostaje on zablokowany, a nie dane mi było pograć w tą grę dłużej abym mógł się przekonać, co się pod nim kryje. Teraz pewno wszyscy się spytają się, jak to nie było mi dane pograć w nią dłużej – przecież w SS-NG są same porządne recki napisane na podstawie wielogodzinnych sesji przy kompie (taaa jasne – UFO podobno też widzieli). Już spieszę z odpowiedzią….

A masz z kopa!

Kiczowate ciasto…
Przejdźmy, więc do sedna sprawy, a mianowicie samej rozgrywki. Każdy gracz dobrze wie, że wciągająca fabuła jest tym samym sekretem, co ciasto w pizzy. Tutaj niestety mamy ten gatunek, który można kupić w hipermarkecie po okazyjnej cenie jako TIP (Tanie I Popsute). Więc jak to wygląda w przełożeniu na język normalnego maniaka gier? Otóż fabuła jest bardzo prosta – idziemy cały czas przed siebie i rozwalamy hordy kolejnych przeciwników (czyli po prostu w ogóle jej nie ma). Przeważnie atakują nas w liczbie ok. siedmiu. Jest to o tyle nużące, że często w ogóle nie patrzyłem na ekran tylko na klawiaturę, aby jak najszybciej wciskać jeden klawisz. A co możemy zrobić tym gnidom? Otóż mamy cztery rodzaje ciosów – zwykły, odrzucający, podrzucający do góry i specjalny. W trakcje gry zbierając porozrzucane po planszy zwoje możemy zyskać nowe zabójcze techniki walki. Więc im dalej zajdziemy tym nasz żółwik staje się mocniejszy. Wszystko wygląda ciekawie w teorii jednak praktyka jest zupełnie inna. Po rozpoczęciu gry wybrałem Donatella, który posiada kij. Zasięg jego rażenia jest dosyć imponujący w porównaniu z innymi gadami. Dlatego wystarczy cały czas iść i naciskać przycisk odrzucający przeciwników, co zresztą i tak okazuję się najskuteczniejszą metodą w przypadku wszystkich bohaterów. Dobra, ale może ktoś jest bardziej ambitny i wymyśli sobie jakąś strategię walki np. taktyczny odwrót. I teraz najlepiej zacytować pana z reklamy pewnego sklepu „Eee, daj pan spokój!”. Jeżeli nie zabijemy wszystkich wrogów w danej strefie to niewidzialna ściana uniemożliwia nam przejście dalej. Autorzy zastosowali pewne ułatwienie i dali nam mały radar pokazujący pozycję wrogów.
Jest to typowa gra arcadowa, która świetnie by się sprawdziła na automatach jako pożeracz żetonów na nowe życia. Filmiki, które są odtwarzane pomiędzy levelami raczej prezentują przejście do następnej planszy niż tworzą jakąś historię. I tu czasem też są dziwne sytuację, bo np. przed chwilą walczyliśmy w metrze, a sekundę później jesteśmy przeniesieni na jakiś most, skąd trafiamy na złomowisko – w ogóle nie ma to żadnego sensu. Denerwująca jest też sytuacja, kiedy na filmie Donatello mówi, że idzie zrzucić beczki, a w grze robimy to tym żółwiem, którym aktualnie gramy. Takich dziwnych rzeczy jest dużo więcej. Kolejną wadą jest dosyć wysoki poziom trudności, ale jest on wyśrubowany w ten sposób, że często i najlepszy gracz w żółwie nic nie wymyśli. I tu pojawia się również zaleta, gdyż jest możliwość gry na jednym komputerze wspólnie z kumplem i zasadniczo ten produkt jest nastawiony na taką współpracę. Po prostu wszystkich oprychów jest za dużo jak dla jednego gracza. Ale oczywiście nie ma tak różowo, gdyż grając w dwójkę często dochodzi do pomyłki, kto kim gra. Gady różnią się jedynie kolorami opasek a w wirze akcji trudno je dostrzec. Kolejną niedogodnością jest brak wyczucia kierunku. Często zdarza się, że stojąc naprzeciwko wroga uderzamy na ukos i go nie trafiamy. O ile jeśli chodzi o przeciwnika to pół biedy, bo przeważnie stosujemy cios odrzucający i nie musimy zbytnio celować, ale gorzej jest z precyzyjnym odbiciem wybuchowej beczki (jak zagracie to zobaczycie o co chodzi). Takich usterek jest jeszcze więcej, ale, po co je wszystkie wymieniać (w końcu to numer o FALLOUT'cie, a nie o błędach w TMNT).

Atak szalonych konserw

Pyszne dodatki
Chociaż całe ciasto zostało popsute to Konami postanowiło ten fakt ukryć przykrywając je wyśmienitymi dodatkami. Największym z nich jest ładna grafika – przypominająca komiks. Wymachując bronią tworzą się piękne poświaty, a i animacja postaci należy do jednych z lepszych. Dodatkowo podczas walki są nam naliczane punkty za wykonywane comba, które polegają na jak najszybszym i nieprzerwanym biciu oprychów. Poziomów jest chyba około 35 (jak ktoś je wszystkie przejdzie to znaczy, że nie miał wyjątkowo, co robić) i są podzielone na kilka epizodów. Ja swoją przygodę zakończyłem na 3 epizodzie (ale drugi składa się z jednej treningowej planszy u mistrza Drzazgi). Przeciwnicy są wykonani starannie i w każdej lokacji dostajemy ich nowy model do unicestwienia. Dodatkowo w miarę postępów w graniu dostajemy nowe obrazki w galerii, które są swego rodzaju poradnikiem jak narysować krok po kroku każdego z bohaterów. No i niewątpliwym plusem są, aż trzy tryby rozgrywki.

Chłopaki patrzcie jaki jestem sexy!

Rachunek Chyba każdy widzi, jaki jest stosunek wad do zalet. Konami po prostu stworzyło cienką bijatykę w bardzo dobrej oprawie wizualnej (o audio nie wspomnę, bo po pół godzinie gry trzeba wyłączyć głos). Szkoda tylko, że producent w nią wcześniej nie zagrał. Szczerze Wam nie polecam tego produktu, gdyż jest on extremalnie nudny (a jak ktoś lubi extremalne zabawy to wybór należy do niego).


35     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Teenage Mutant Ninja Turtles