09     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Destruction Derby: Arenas



Zbigniew "Emill" Pławecki


Na tegorocznych targach E3 po raz pierwszy zaprezentowano grę DESTRUCTION DERBY: ARENAS, najnowszą odsłonę znanej, lubianej i nieco kontrowersyjnej serii DD. DD: ARENAS będzie jednak pierwszą grą z tego cyklu, która pozwoli na rozgrywanie potyczek pomiędzy żywymi graczami. Dziennikarze akredytowani na targach mieli okazję przetestować ten tryb na specjalnie przygotowanym, 8-osobowym stanowisku.



Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest to, że realistyczne, stonowane, niemal ascetyczne kolory, jakie widzieliśmy w poprzednich grach, zostały zastąpione przez feerię barw, jakiej nie powstydził by się cykl WIPEOUT. Zdecydowanie najbardziej kolorowe w grze są samochody, ozdobione niemal po sam dach malowidłami prezentującymi między innymi płomienie, czaszki, flagi amerykańskie i tym podobne.

Jeszcze 2 metry i odpalam raki


Jeśli o same wozy chodzi, to ich sterowanie jest co prawda najmniej realistyczne z całej serii, ale przecież tory na których przyjdzie nam się rozbijać są pełne różnego rodzaju wyskoczni, ramp, pętli i całego asortymentu najróżniejszych obiektów, które można zniszczyć, więc mało realistyczny system prowadzenia wozu pasuje do całego wizerunku jak ulał.

Rzeczą, która może z początku zadziwiać, jest fakt, iż wszelkie zniszczenia jakich nasz pojazd może doznać po zderzeniach, czy wylądowaniu na dachu po nieudanym przejeździe po pętli, są nieznaczne – zupełnie inaczej niż u poprzedniczek. Jednak można ten fakt całkiem prosto wyjaśnić – po prostu cała gra jest robiona specjalnie pod tryb multi, a każdy musi przyznać, że wleczenie się z tyłu stawki, w niemal całkowicie rozwalonym wozie, podczas gdy reszta kierowców raźno jedzie naprzód, to żadna zabawa.

Gdzie się pchasz, nie widzisz, że zajęte!!


Dlatego, nawet wozy które zaliczyły mnóstwo kolizji i niezbyt udanych lądowań, nadal są zdolne do brania udziału w wyścigu i konkurowania z tymi prowadzonymi przez nieco lepiej wyszkolonych kierowców.
Najlepiej o tym świadczy fakt, że na pokazie prasowym nikt ani na chwilę nie odszedł od komputera, nawet jeśli jechał na ostatnim miejscu – czyż nie tak powinny wyglądać każde komputerowe wyścigi?

Idioto, to jego miałeś stuknąć, nie mnie!


System punktowania uległ nieznacznej modyfikacji w porównaniu z tym w poprzedniej części. Teraz punkty przyznaje się nie tylko za "przeszkadzanie" innym kierowcom (powodowanie spin`ów itd.), ale również za zajętą pozycję, niszczenie obiektów na torze i wykonywanie akrobacji. Poza tym na całym torze porozrzucane są różnego rodzaju power-up`y (kolejne skojarzenie z WIPEOUTEM) – mnożniki punktów, dopalacze, tarcze, itd. Takie power-upy były min. dostępne na jednej z aren, o wdzięcznej nazwie "Tytanowa Miska". Futurystyczna, niemal surrealistyczna scena, przypominająca ogromną tarczę zegara, z przezroczystymi ścianami i olbrzmymią, obracającą się maszyną, położoną w centrum, która przywodziła na myśl jakąś wariację na temat maszynki do mięsa. Cel gry na tej arenie, jakim jest zniszczenie wszystkich pozostałych samochodów i pozostanie jako jedyny "na chodzie", wymusił drobną zmianę podejścia do uszkodzeń. O ile, jak już pisałem, w normalnych wyścigach zniszczenia mają marginalne znaczenie dla naszego uczestnictwa w grze, o tyle na arenach możemy dobrze odczuć wpływ kraks na zachowanie się naszego pojazdu. Kiedy spod maski wozu (a raczej spod tego, co z niej zostanie) zacznie wydobywać się czarny dym, to niechybny znak, że źle z nami... bardzo źle.


Dalej nie pojedziesz... ja chyba też

Nie podano jeszcze żadnej konkretnej daty wydania gry, ale z pewnością sprowadzenie jej do nas nie będzie złym pomysłem. Wielu graczy z sentymentem wspomina poprzednie części i z chęcią znów porozbijali by jakieś samochody. Panowie dystrybutorzy – pomyślcie o tym!



09     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Destruction Derby: Arenas