CIA | 24
<< | ^ | >>




Kto ma racje? Fiodor czy scientycy?

Fiodor Dostojewski mawiał, że nauka nie daje nam odpowiedzi na najważniejsze pytania, scientycy twierdzą, iż nauka jest jedynym środkiem poznawczym. Nie biorąc pod uwagę różnic zdań, jakie zawsze i wszędzie między ludźmi wynikają (to chyba nasze hobby, bo jak inaczej? Czy wszyscy są masochistami?) weźmy pod uwagę te twierdzenia i postarajmy się je przybliżyć, i to raczej samym sobie niźli innym.

Można, oczywiście, zostać człowiekiem, którego nic nie obchodzi, myślącym, iż dzieje się coś, bo się po prostu dzieje, ale wedle mnie jest to przemykanie tak jakby obok rzeki życia, czy raczej nurtu jej prawdziwego. Jak każdy wie, jest to łatwiejsze, iść brzegiem, na pewno bezpieczniejsze, ale nie jest to całkowite, w sensie poznania. Nie będziemy tu szukać odpowiedzi na te pytania, de profundis, ale zastanowimy się, czemu większość z nas brodzi na płyciznach, gdy w tych czasach każdemu już dana jest szansa zagłębiania się. Sądzę, iż każdy z tych "szaraczków", plażowiczów, bawi się lepiej, ale jest to pusta zabawa, coś jakby uczucia ich były podobne do ludzi szukających, jednak uczucia te są wypłowiałe, są cieniem uczuć prawdziwych. A w życiu pozostają nam tylko uczucia, szukanie ich i poznawanie (pełne), gdyż nawet sztuka jest temu podporządkowana, wszak ma ona wywoływać uczucie, lub też o nim opowiadać, na tym chyba się opiera człowieczeństwo. I uczucia łatwiejsze uznawane są za złe, jednak człowiek jest i BĘDZIE tylko człowiekiem, czyli lubi szukać drogi na skróty, by się za bardzo nie zamoczyć. Znam to ograniczenie, na początku można to zmienić, ale później jesteśmy sługami ciał naszych, w środku przecież większość z nas ma przemyślenia, i nie liczy się, czy są one wybitne, schillerowskie, kantowskie, leibnizowskie, czy po prostu nasze, mniejsze, nie tak genialne, jednak skromniejsze, bo stworzone dla nas i tylko dla nas. Mało jest ludzi, którzy wcale nie chcą się zmoczyć metafizyką, jednak mniej schillerów i leibnizów zbliża się do brzegu. Czy ta granica jest tak duża, jak mogłoby się wydawać? Nie sądzę, po prostu przedstawiciele po obu granicy stronach obawiają się zbliżyć do niej samej. Czemu ona jest taka straszna? A może wcale jej nie ma? Myślę, że jest to kolejny przykład granicy, która zupełnie niepotrzebna została przez nas samych stworzona, i której sami się obawiamy. Jak to się dzieje, że człowiek boi się swych tworów? Oczywiście, nie jesteśmy Bogiem, absolutem, jednak czy strach przed nami samymi wynika z naszej małoduszności, czy raczej z obawy przed własną potęgą? Sądzę, że jest to swoiste dwa w jednym. Ludzie, istoty bardzo małoduszne zostały obdarzone za wielką potęgą, cały czas zuchwale myślimy, iż jej podołamy, to znaczy prowadzeniem tym potencjałem do celu, który dawno już wytyczyliśmy. Jednak już teraz nas to przerasta, obawiamy się samych siebie, obawiamy się bomb wodorowych, obawiamy się klonowania, dyskusje o aborcji i eutanazji teraz właśnie rozgorzały na dobre, gdyż teraz coś, o czym nikt wcześniej nawet nie pomyślał, leży w zasięgu naszych mocy. Przecież nieludzkim jest zastanawianie się czy można odebrać człowiekowi życie, czy nie. Mamy moc zadawania śmierci, tego boimy się najbardziej, kiedyś była to tylko sfera Boga, dziś człowiek, łechtany w ego (ogromne, niestety) coraz częściej uważa się za równego Jemu. Ileż razy widzieliśmy nagłówki gazet "Zabawa w Boga". Jesteśmy jak te dzieci, bawiące się zapałkami, jednak dorosłemu człowiekowi, któremu zdaje się, iż zna swe siły, ten płomień rozpali się w ręku, mniejsza o to, jednak człowiek-głupiec odda ten żar dalej, sami podpalamy las, w którym rośnie życie, robimy to ze świadomością (ironicznie), i strachem (podświadomie). Szaleństwem jest pozostać w płomieniu, jednak większym jeszcze jest rozniecanie go "z dobrą wolą". Wynika to właśnie z tego, że mało kto zastanawia się tak naprawdę, co czyni. Jeżeli nie zatrzymamy się, będziemy coraz bardziej pędzili, a to niczego złego nie wróży, już teraz, już dawniej pojawiały się znaki że na tych torach ta prędkość jest za duża. Nie nadążamy patrzeć na krajobraz, zdążając do celu. I może nawet tam trafimy, ale wtedy nadejdzie czas, aby się obejrzeć, za sobą jednak zobaczymy spaloną ziemię, ciemność. Czy cel uświęca środki? Nigdy, gdyż cel nie może być rakiem, toczącym sam siebie. Bez celu nie powinniśmy żyć, to jasne, ale bez tych środków nie możemy. Jak to pogodzić? To proste, zwolnijmy. Dużo mówi się, że życie pędzi coraz szybciej, i każdy to zauważa, jednak nikt sobie z tego nie robi problemu. Jest jak jest. Jednak, jeżeli jesteśmy tak potężni, powinniśmy najpierw zapanować nad sobą, to już jest boskie wyzwanie, nie klonowanie. Boskie znaczy nieludzkie, czyli może nam to nie wyjść, i prawdopodobnie nie wyjdzie, jednak nadal mamy kogoś do pomocy. Chcemy wejść na tron, który nigdy nie będzie w naszym zasięgu, ta samozagłada jest jak najbardziej na nasze życzenie, jednak ciągle jest czas, aby zawrócić. Nigdy nie jest za późno, ale tez nie wolno mówić nigdy, przynajmniej nie starajmy się nadużywać słów, które jakimś cudem znalazły się w naszym słowniku, a których znaczenia nie rozumiemy, przynajmniej nigdy do końca.
Tymczasem zastanawiajmy się nad naszymi czynami, nie wolno nam poprawiać starań innych, to nic nie da, człowiek jest istotą wybitnie egoistyczną, co chyba już gdzieś pisałem. Jeżeli uwierzymy w podłość człowieka, jaka istnieje, o której się mówi, będziemy wiedzieć, że mowa jest o nas. Dużo łatwiej jest, zapewniam, pisać jeżeli nie o prawdzie, to o przygnębieniu, bo to jest dużo prostsze, poddać się złym nastrojom, niż starać się przywracać dobre nastroje innym, nie mówiąc już o sobie. Nie wierz nikomu, ale ufaj każdemu. Jak powinniśmy przywrócić wiarę w człowieka człowiekowi, wiarę w nas samych? To jest tak trudne, iż nielicznym wybrańcom, którym się to udaje, winniśmy dziękować. Jednak sami powinniśmy dojść do tego stanu, by ich nie potrzebować, potrzebować raczej by porównać nasze poglądy. Porównać poglądy, jest to zwrot tak samo utopijny, jak utopia sama w sobie, czy siła wewnętrzna nie będzie nam kazała przekonywać? Naprowadzać a przekonywać, słowa te różnią się jak dzień i noc, jednak my teraz, patrząc z brzegu, nie jesteśmy stanie przekonać się, gdzie jest dzień, a gdzie noc. Może nie ma granicy rozdzielającej te pory dnia, ale do tego także sami dojść musimy. Chyba, że nie chcemy. Proste jest taplanie się w błocku, co zostało wspomniane. Ale jeżeli sami nie obmyjemy się w głębi za życia, zostanie to zrobione po naszej śmierci, jednak wtedy naprawdę będziemy mieli czego żałować, przynajmniej tak myślę. Jest na świecie miłość, to tym uczuciem każdy powinien się kierować, jednak gdy pędzimy możemy go nie zauważyć. Co zrobić, by tak nie było, nie wiem. Po prostu nie wiem. Po ludzku, może to lepiej będzie pasowało.

Lubię snuć marzenia, najmilsze w tych chwilach jest to, iż mamy ogromną nadzieję, że się spełnią. Dzisiaj niezależność finansowa jest marzeniem, jednak tak być nigdy nie powinno. Nic materialnego, nigdy i nigdzie, nie powinno być składnikiem szczęścia. Nie my stworzyliśmy, iż tak się dzieje ( w krajach trzeciego świata, ale także i w USA czy w Japonii, są ludzie, dla których szczęściem jest zjedzenie posiłku raz na dzień, nie powinni oni być traktowani utylitarnie, każdy człowiek jest istotą myślącą, i choćby z tego względu zasługuje na uwagę, jednak jest nas 6 miliardów, miliardów czego by o ludziach nie powiedzieć, jednak nie można ich uogólniać. Statystyka kłamie, bo jest bezduszna, dlatego humaniści zajmują się sprawami duszy, a matematycy… Czym? Nawet ich nie umieją wyjaśnić, spraw duszy, choć statystyką łatwo się zasłaniać. Jednak nikt nie będzie w statystyce zamknięty, bo czy istnieje statystyka szczęścia?), Los tak pokierował, Mojry, zwać je można różnie. Jednak, jeżeli potężni na tyle, by nawet rozmawiać o odbieraniu życia (rozmowy są o wiele trudniejsze niźli sam czyn, co zauważa każdy, aspekt moralny jest następną niemą tarczą, podobnie jak statystyka), dlaczego nie odważymy się pokierować losem. Nie wolno nam myśleć o tym, jak o szaleństwie, jednak robiąc na opak, czyli po ludzku, o tym nie mówi się głośno. Jest artysta-geniusz, wykłada nam najprościej jak się da te problemy, jest poważany, sztuka jego ceniona, ale to zawsze sztuka będzie tematem rozmów, a nie jej przedmiot. Sztuka wywoła uczucia, jednak nie rozkaże nam sięgnąć sedna problemu. Sięgnąć dna, i jak opacznie by to nie brzmiało, to "ideał sięgnął bruku", jak pisał czwarty wieszcz. Był geniuszem, wyprzedzał o kilka ładnych lat swe czasy, i, oczywiście, nie był doceniany. Pisał w czasie przeszłym, iż ideał bruku sięga, jednak może nadal trwamy w błędzie, może to się nie stało, wtedy go nie zrozumieliśmy, może nie rozumiemy go nadal, więc ciągle mamy czas, aby rzeczywiście chwycić los w swoje ręce, dla nas samych, bo to już pośrednio pomoże pokoleniom, o które jednak ja nie dbam, póki co. Bądźmy tym starym człowiekiem, który zmaga się z morzem, nie chodzi oczywiście o rybę, lecz o te zmagania. Ostatnie zmagania, pokonać złe koleje losu, o to chodziło, i nie dbać o resztę, los raz pokonany nie atakuje ponownie. Raz nim pokierujmy a znajdziemy spokój na życie całe. A spokój jest najważniejszym składnikiem szczęścia, jeżeli nie jest on jego synonimem. Jak bardzo się miotam, jak bardzo chciałbym być spokojny! To najcięższe nasze zadanie. Polujmy na spokój, jednak rozważnie, nie jest to bogactwo, ulotne, spokój sam nawet przyjdzie, wystarczy cierpliwie poczekać. Po co tworzyć teorie o życiu, nawet te bardzo mądre, jeżeli duża ich część nie przystoi do niego? Po to, żeby nie uznawać tylko tych pesymistycznych. Żeby teorie pozytywne są nam nieznane, albo raczej bujdą jakąś, to złapmy los, przystosujmy życie do teorii, bo może teorię do przystosowania są łatwiejsze, ale na łatwiznę można pójść, będąc na brzegu, a tego nie chcemy. Najlepszym zakończeniem jest jego brak, nawet nie chodzi o dopowiedzenie sobie końca, a raczej do jego dopełnienie. Tak więc, co trzeba zrobić? Podążać, szukać odpowiedzi, ale powoli, to da nam i spokój i zajęcie, a poznanie przyjdzie samo, z czasem...
^quqoch^