Recenzja - Close Combat: First to Fight
SS-NG #32 Czerwiec 2005
62






Wojciech "Keiran" Skitał
PRODUCENT: Destineer Studios  WYDAWCA: Take2 Interactive  GATUNEK: strzelanina  PLATFORMA: PC, X-Box  CENA: WWW
    CLOSE COMBAT był jedną z najwspanialszych serii gier taktycznych, a doczekał się, jeśli się nie mylę, pięciu części. Od dawna zapowiadany epizod szósty tego cyklu to drużynowy FPS. Zapowiadano ten tytuł jako przełom, hit itp. jak to zwykle, a wyszło też jak zwykle. Zapraszam do recenzji.
Akcja gry toczy się w niedalekiej przyszłości, w Bejrucie – stolicy Libanu (to taki arabski kraj, jakby ktoś nie wiedział). Dzieją się tutaj same złe rzeczy: zamieszki, bunty i inne takie awantury, dlatego też świat z sobie tylko wiadomym usprawiedliwieniem postanowił naruszyć autonomię naszego państewka. Pojawiają się armie innych państw arabskich (bratnia pomoc?) oraz oczywiście ONZ. A jak ONZ to wiadomo, że Amerykanie (a gdzieś po drodze może i dzielni nasi) a dokładniej korpus ekspedycyjny dzielnych Marines. Podobnie jak w FULL SPECTRUM WARRIOR całość podlana jest mocno propagandowym, pełnym patosu sosem. O ile jednak w FSW był ten zabieg stosowany z koniecznym umiarem, to tutaj autorzy mocno przesadzili, więc co chwilę słyszymy jacy to dzielni są nasi Marines.



Odkładamy fabułę na bok i co mamy? Z punktu widzenia technicznego FIRST TO FIGHT jest połączeniem BROTHERS IN ARMS ze SWAT4. Podobnie jak w powyższych, tak i tutaj autorzy kładą nacisk na działanie drużynowe, mamy też całkiem wygodny interfejs (kołowe menu pod PPM). Tym co łączy te tytuły w CCFTF jest pole walki – chyba jeden z najlepszych elementów tej gry. Otóż całkiem sprawnie połączono tutaj walkę na ulicach z walkami w pomieszczeniach.
Cała gra to zaledwie sześć misji podzielonych na kilka mniejszych etapów, a te znowu na punkty kontrolne. Z tego względu mapy są dość małe, a gra jest do ukończenia w niecałe 10 godzin. Niestety nie jest to zbyt dobry wynik jak na strzelankę. Podobnie jest zresztą z różnorodnością sprzętu, otóż jak przystało na Marines strzelamy z M-16 i ewentualnie zapasowego pistoletu, czasem rzucimy jakieś granaty. Możemy niby zabrać broń wrogowi, ale nie zauważyłem u nich nic poza kałachem.



Na szczęście lepiej jest jeśli idzie o sztuczną inteligencję. W grze dowodzimy oddziałem 4 marines (wliczając nas) i co ciekawe nasi podkomendni poruszają się całkiem sprawnie i zachowują szyk. Zawsze jest ktoś, kto ubezpiecza tyły oraz boki, tak więc raczej rzadko zostaniemy zaskoczeni przez wroga. Troszeczkę gorzej niestety jest, gdy znajdziemy się w budynku. O ile wyważanie drzwi jest zrobione całkiem porządnie (podobnie jak w SWAT4) to często zdarza się, że nasi żołnierze nie bardzo wiedzą jaką drogę mają obrać. Podobnie jest zresztą z przeciwnikami, którzy poza okresami geniuszu potrafią zachować się jak debile.
Wspomniałem powyżej o interfejsie, więc wypadałoby co nieco rozwinąć. Jako dowodzący nasze możliwości w charakterze kierowania kolegami są całkiem niezłe. Możemy rozkazać ukrycie się czy przyduszenie przeciwnika ogniem. W przeciwieństwie do BROTHERS IN ARMS, w CCFTF możemy jednak unieszkodliwić przeciwnika, który jest za jakąś zasłoną, wystarczy przyczaić się z lunetą i już - był Arab, nie ma Araba. W związku z tym okrążanie przeciwnika i inne bardziej skomplikowane taktyki nie są potrzebne. Jeżeli już jednak trafimy na zmasowany opór to zawsze możemy poprosić o drobny nalot czy też wsparcie snajperów.



Pod względem technicznym CCFTF stoi na niezłym, ale nie rewelacyjnym poziomie. Grafika jest całkiem przyjemna, ale niestety mało różnorodna. O ile miejsce akcji wymaga podobnych lokacji, to już praktycznie identycznie wyglądający przeciwnicy nie mogą być usprawiedliwieni w żaden sposób. Całkiem ładnie za to zaprojektowano mapy, na których różnorodność narzekać nie sposób, pomimo podobnego wyglądu otoczenia. Muzyki w grze jest bardzo mało, a jest ona na tyle mało charakterystyczna, że nie zwraca się na nią uwagi, natomiast efekty dźwiękowe wykonano porządnie. Jeśli chodzi o głosy poszczególnych postaci to jest po prostu bardzo średnio, a patetyczny głos lektora w filmikach zasługuje na jakąś mroczną i okrutną karę.



CLOSE COMBAT FIRST TO FIGHT to produkcja całkiem dobra, powiedzmy standardowa jeśli chodzi o gry FPS, jednakże do ideału czy nawet tytułu bardzo dobrego sporo tutaj brakuje. Trudno mi powiedzieć dlaczego, ale ten tytuł po prostu nie jest w stanie wybić się ponad inne podobne gry i dlatego też mogę go polecić tylko miłośnikom gatunku.


Procesor: 1.3GHz/2GHz, Pamięć RAM: 256/512, Karta graficzna: min 32 MB z T&L
Dość dobra produkcja jakich bardzo wiele, żadnych rewelacji nie uświadczycie
Recenzja - Close Combat: First to Fight
SS-NG #32 Czerwiec 2005
62