KPWZ - Movie Zone - The Machinist
SS-NG #31 Maj 2005






Krzysztof "Kosynier" Kosiecki
    Czuje się osaczony, świat stracił pastelowe kolory, pozostała tylko szarość. Nie wiem co ja właściwie robię ani jaki jest mój cel. Jestem trybem wielkiej maszyny, pracuje przy maszynach, produkuje maszyny. Czy jestem maszyną? Może cały świat to tylko matrix a sam robię za baterie jakimś maszyną. Może program się psuje, a może to jakiś eksperyment? Rząd … nie cały świat zaprzysiągł się przeciw mnie, chcą abym uwierzył, że jestem wariatem. Czasami mam wrażenie jakby mój sweter miał za długie rękawy a drzwi nie miały klamek. Czy naprawdę żyję? Czy to jawa czy sen? Gdzie jestem? KIM JESTEM? Nie widzę już sensu aby to dalej ciągnąć, może jeszcze ze sobą nie skończyłem bo jestem za głupi, albo już to zrobiłem i jestem w piekle? Już naprawdę nie wiem co się za mną dzieje ale wiem jedno. Chcę spać.
Trevor Reznik (Christian Bale) przez większość życia był zwykłym, niczym niewyróżniającym się obywatelem Stanów Zjednoczonych. Dnie spędzał pracując w bliżej nieokreślonej fabryce jako operator jakichś maszyn przemysłowych (z punktu widzenia fabuły większa szczegółowość jest nie istotna) produkując części przypuszczalnie takich samych lub podobnych urządzeń, miał na pieńku ze swoim szefem i w miarę unormowane stosunki ze współpracownikami. W czasie wolnym wracał do domu i sadowił się na kanapie albo wybierał się do pobliskiego baru celem spędzenia upojnych chwil w towarzystwie znajomych. Zarabiał nie najgorzej, więc od czasu do czasu składał wizytę pannie lekkich obyczajów i powoli układał sobie życie prywatne. Może mi teraz zarzucicie wodolejstwo, ale właśnie tak wygląda podstawa filmu. Jest to przeciętna i niepozorna socjalistyczny idylla (i to w bastionie kapitalizmu), zbliżona do realiów przeciętnego człowieka. Jednak pan Reznik przeciętnym nie jest. Czegoś mu brakuje, czegoś, czego brak doprowadza go na skraj szaleństwa i śmierci. Próbowaliście kiedyś nie spać przez kilka dni z rzędu? Przypomnijcie sobie jak to było. A teraz wyobraźcie sobie, że nie zmrużyliście oka od ponad roku. Trevor cierpi na całkowitą bezsenność, skutkiem, czego jest przemiana w chodzący szkielet oraz powolny rozkład jego psychiki.


  Kleryk Preston po przejściach.

Ma chroniczne problem z pamięcią. Cierpienie, jakiego doznaje jego ciało wydaje się być jedynie cieniem męk, które musi znosić jego umysł. Będąc świadkami tej powolnej przemiany jego koledzy powoli się od niego odsunęli nie chcąc mieć nic wspólnego z czymś ta nienaturalnym. Sen i jawa zaczęły się powoli zlewać ze sobą tak, że już nie da się ich od siebie odróżnić. Jeśli ktoś czytał „Sklepy Cynamonowe” to wie, o czym mówię. Niestety o ile tam mieliśmy do czynienia ze zwykłym snem to tutaj stykamy się z koszmarem. Świat obserwujemy z oczu głównego bohatera i razem z nim możemy odgadywać kolejne fragmenty układanki. Przerażające jest to, że Trevor zachował pełnię normalności. Jest rozumny i dociekliwy a jego postępowanie to logiczny ciąg przyczynowo skutkowym. Jednak dla postronnych zdaje się być kompletnie obłąkany, ponieważ wszystko zaprzysięgło się przeciw niemu i zdaję się, że każdemu zależy, aby uwierzył, że oszalał. Tak naprawdę to do ostatnich minut nie jesteśmy w stanie powiedzieć czy chodzi tutaj o jakiś spisek czy też po prostu Reznik postradał zmysły. Dla podgrzania waszej dociekliwości powiem, iż w pewnym sensie oba te zjawiska mają miejsce, choć i tak po obejrzeniu filmu pewnie nikt się nie domyśli, o co mi chodziło :-).


  Czyżby Morfeusz wpadł z wizytą.

Niestety, chociaż sam pomysł jest całkiem oryginalny, można by nawet rzec innowacyjny, to wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Jak przystało na dzieło tego typu brak tu jakichkolwiek efektów specjalny, co zresztą znacznie ulepsza ostateczny efekt ponieważ zbytnia widowiskowość kłóciłaby się z koncepcją „MECHANIKA”. To co wykańcza cały efekt to skrajna przewidywalność, rutyna oraz schematyczność. Każdy przeciętny człowiek bez trudu odgadnie, dokąd prowadzą kolejne sceny a i zakończenie w pełni pokrywa się z kierunkiem, jakie przyjęło nasze rozumowanie podczas analizowania całości akcji.
Wydaje się jakby Scott Kosar podczas pisania kolejnych scen zbytnio się zachwycił ogółem swojego pomysłu i w efekcie każda kolejna innowacja wydaje się być skądś zaczerpnięta lub po prostu niedorobiona. Zamiast zakręcić w którymś momencie kierunek akcji konsekwentnie brnie po ustalonej ścieżce a przekonany o geniuszu kolejnych wskazówek nadmiernie rozbudowuje ich artystyczną stronę zamiast skupić się na jakiejś odmianie. Całe szczęście kiepska oprawa nie jest w stanie do końca zepsuć dobrej idei.


  „Gdybyś był choć trochę chudszy to byś nie istniał”

Całą sytuację po mistrzowsku ratuje doskonale zagrana postać głównego bohatera. Bale znany najlepiej jako kleryk Preston z „EQUILIBRIUM” pokazał prawdziwy kunszt aktorstwa. We wspomnianym filmie upodobnił się do, a według wielu przewyższył, Neo yyy znaczy się Keanu Reevesa, który został bezpowrotnie zaszufladkowany w dziale akcji. Bale z kolei uwodnił swoją wszechstronność. W zasadzie to można by go określić mianem Leonarda kina. Każda kolejna rola ma raczej mało wspólnego z poprzednią a jednak zawsze jest odtworzona bezbłędnie. Gdy przypomnimy sobie silnego Prestona i porównamy go ze słaby, ale konsekwentnym w swych działaniach cieniem człowieka, jakim jest Trevor, trudno nam będzie uwierzyć, że obie postaci zagrała ta sama osoba. Po uświadomieniu sobie, kto zagrała w najnowszej, sto którejś, odsłonie „BATMANA” (co nastąpiło niemalże natychmiast po ukończeniu zdjęć do „MECHANIKA”) zaczniemy się zastanawiać czy to w ogóle człowiek. Właśnie dzięki tej … osobie mogę teraz mówić o raczej udanym filmie. Może i do zdobywania Oskarów się nie nadaje, ale wiele elementów stoi na wysokim poziomie. Jednym z nich, o którym jeszcze nie wspominałem to muzyka. Nie jest to zwykły element tła, ale coś więcej. Tutaj efekty dźwiękowe są głównym motorem napędzającym cały klimat. Kilka dobrze odegranych i dobranych kawałków potrafi sprawić, że włos zacznie się nam jeżyć na karku. Pisząc to nie żartuje i nie mam namyśli strachu, ale coś innego, głębszego – trudne do opisania uczucie, które czujemy z tyłu głowy, gdy mamy doczynienia z czymś nieznanym i przytłaczającym.


  Ładna, nieprawdaż?

Z tego powodu żałuje, że oglądałem ten film. Słowa są tutaj mało wydajne, tego trzeba po prostu doświadczyć. Ogarnia nas niepokój towarzyszący walce z czymś od nas nie zależnym, nazwijcie to jak chcecie – życie, los, przeznaczenie, wola Boska – każde określenie jest tak samo trafne. W moim odczuciu to, co genialne w „MECHANIKU” jest także jego przekleństwem. Odarto go z całej nadziei i magii kina pozostawiając surową rzeczywistość, z którą bohater musi się zmagać jednocześnie mając świadomość, czując gdzieś głęboko w sobie, nieuchronnej klęski. No bo co też można uczynić gdy nie tylko bliscy ale nawet nasz własny umysł zdaje się zaprzysiągł przeciwko nam. Trevor Reznik to zwykły człowiek z którym możemy się utożsamić i tym samym kompletnie zanurzyć się w jego rzeczywistości. Przypomina mi to wszystko lekcje gramatyki z podstawówki, nienawidziłem ich a jednak sporo zyskałem. To wartościowe dzieło, dzięki któremu możecie coś zyskać, ale jednocześnie za cząstkę mądrości zapłacicie cząstką komfortu psychicznego. Nawet drobnostka, najkrótsze lub najdrobniejsze zdarzenie, może zmienić bieg życia…
KPWZ - Movie Zone - The Machinist
SS-NG #31 Maj 2005