Recenzja - Lemony Snicket: Seria Niefortunnych Zdarzeń
SS-NG #31 Maj 2005






Kamil "Iwan" Iwanowicz
PRODUCENT: Activision  WYDAWCA: Licomp Empik Multimedia  GATUNEK: TPP/platformowa  PLATFORMA:   CENA: 66,90 zł zł WWW
    Ta recenzja nie będzie wesoła... Jeśli chcecie przeczytać recenzję dobrej gry, to jeszcze macie szansę przerzucić stronę... Chciałbym powiedzieć, że omawiana gra jest dobra, że ma świetną grafikę i muzykę... Ale rzeczywistość zmusza mnie do czego innego..
No i znowu przyszło mi zmierzyć się z grą na filmowej licencji. Film Lemony Snicket: Seria Niefortunnych Zdarzeń adresowany jest głównie do dzieci (chociaż zaprzecza temu lektor i to parokrotnie), podobnie jest z grą pod tym samym tytułem. Cała sytuacja przypomina mi filmową i „grową” adaptację chociażby trzeciej części przygód Harry’ego Potter’a. Film promowany jako hicor i obowiązkowo towarzysząca mu gra, zrobiona na szybko, bez polotu, dla pieniędzy. Ale czy aby na pewno?



Pierwsza misja, będąca zarazem tutorialem, rozgrywa się na plaży. Lądujemy tam nie wiadomo skąd, ani jak, wyrwani zapewne z czasoprzestrzeni (zamysł autorów musiał być w tym miejscu bardzo mglisty). Kilka minut skakania i strzelania do krabów uczy nas sterowania trzema dostępnymi postaciami. Są to bohaterowie znani z filmu czy książki: Wioletka (konstruuje wynalazki), Klaus (mól książkowy) oraz Słoneczko (niemowlę, którego znakiem rozpoznawczym są nieludzko ostre zęby). Cała rozgrywka opiera się na umiejętnościach tych postaci. Dziewczyną i chłopakiem sterujemy zamiennie, z kolei niemowlę wkracza do akcji tylko w specyficznych sytuacjach. Cała klawiszologia to zaledwie kursory, strzał, akcja, skok, oraz wybór amunicji. Nie powiem, taka prostota z początku ciągnie do gry niczym odkurzacz, bo możemy praktycznie w ciągu kilku minut nauczyć się wszystkich zasad rządzących rozgrywką.

Po uporaniu się z pierwszym zadaniem, naszym oczom ukazuję się kiepsko wykonany przerywnik. Jak szybko przekonamy się, gra kurczowo trzyma się wydarzeń z filmu, które ekstremalnie skrótowo przedstawia w postaci filmików. W tym wypadku ktoś, kto nie widział filmu i tak nic nie zrozumie, a po jego obejrzeniu, przerywniki stają się jeszcze bardziej bezwartościowe. Całe szczęście, że wciśnięcie klawisza enter oszczędza nam tego „streszczenia” i przenosi nas do rozgrywki właściwej. Jednak tutaj także nie ma co otwierać szampana. Wprawdzie z początku urzekła mnie prostota rozgrywki i nieskomplikowane zadania, które posiadały pewien ładunek zabawy. Szybko jednak odkryłem, że każde nowe zadanie opiera się na bardzo podobnym schemacie. Najczęściej nasi bohaterowie stają przed problemem znanym z filmu, a Wioletka błyskawicznie wpada na pomysł urządzenia, które ów kłopot rozwiąże. Podczas filmiku dziewczyna wymienia potrzebne do złożenia wynalazku przedmioty, których kontury wędrują na listę u góry ekranu. Po takim filmiku Gracz przejmuje kontrolę nad chłopakiem lub dziewczyną i musi plądrować levele w poszukiwaniu wymienionych dóbr. Eksploracja poziomów wiąże się naturalnie z walką, w której używamy miotacza lub rozpylacza oraz odpowiednich składników (np. zgniłe jajka, guma do żucia, cebula, pierze z poduszki, chrzan). Naszymi przeciwnikami najczęściej są szczury, kraby i wielkie komary. Często też napatoczy się ktoś z głupkowatej ekipy Hrabiego Olafa. Wtedy sprawa staje się nieco bardziej skomplikowana (chociaż i tak wystarczy biegać i strzelać, bez wnikania w szczegóły).



Na górze ekranu pojawia się pasek z mordą przeciwnika, a także ikony symbolizujące środki (amunicja), jakimi potraktować należy delikwenta. Każdym rodzajem „nabojów” musimy okładać wroga do momentu, aż wskaźnik energii dojdzie do zera. Wtedy korzystając z chwili „niedyspozycji” naszego przeciwnika, podchodzimy do niego i sprzedajemy mocny strzał za pomocą urządzenia Wioletki. I tak w kółko trzy lub cztery razy...

Oprócz walki, spotka nas sporo skakania, a także kilka zagadek. Nie są one oczywiście zbyt skomplikowane, żeby je rozwiązać, najczęściej wystarczy rozejrzeć się wokół (odrobina spostrzegawczości nie zaszkodzi). Wspomniałem o specyficznych miejscach, kiedy do akcji wkracza niemowlę. Są to sytuacje, kiedy dzieciaki napotykają wąską szczelinę, przez którą nie są w stanie przecisnąć się. Wtedy przejmujemy kontrolę nad Słoneczkiem, którego zadaniem jest najczęściej tylko wdrapanie się na kilka skrzyń i przegryzienie iskrzącej się z daleka liny. Banał.




Oczywiście w tego typu grze nie mogło zabraknąć wątku kolekcjonerskiego. Dlaczego? Ano dlatego, że przy takiej prostocie rozgrywki przez kolejne plansze przechodzilibyśmy niczym burza i ukończenie gry zajęłoby najprawdopodobniej niewiele dłużej, niż obejrzenie filmu. Motywacja do zbierania pierdół jest dużo gorsza niż w HARRYM POTTERZE, który najwidoczniej stanowi wypożyczalnię pomysłów dla produkcji Activision. W grze znajdujemy coś na kształt „złotych oczu”. Po zebraniu dziesięciu takich oczu, otrzymujemy jeden plakat z Hrabią Olafem. Drugą kolekcjonerską zagrywką jest zbieranie kart z literkami. Tutaj sprawa jest dosyć dziwna, bo po zebraniu danej literki (np. G), podane zostaje słowo zaczynające się na daną literę i jego definicja. Doprawdy nie wiem, co było zamiarem twórców w tej kwestii; przyjmijmy, że ma to pełnić rolę edukacyjną (pojawiają się trudniejsze słowa). Dla znających angielski zabawa z literkami może wydać się śmieszna, gdyż lektor tłumaczący nam znaczenie danego słowa mówi po angielsku, zaś napisy są już po polsku. Nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby nie to, że w większości wypadków tłumacz nie był w stanie znaleźć polskiego słowa odpowiadającemu oryginalnej definicji. I dlatego najczęściej czytamy np. o wypadaniu przez okno, podczas gdy lektor nawija o wypadkach w czasie. I tutaj funkcje edukacyjne nam się zerują...

Grafika, jak cała reszta atrybutów tej gry stoi na (bardzo) średnim poziomie. Wykonanie postaci może uszłoby w tłumie trzy lata temu, ale dzisiaj to lekka przesada. Teksturki potrafią czasem straszyć swoim rozmazaniem i szaro-burymi barwami. Najgorzej ma się sprawa wewnątrz pomieszczeń, gdzie monotonia i jednostajna kolorystyka mocno dają się we znaki. W oprawie widać mnóstwo przekłamań i uproszczeń, a niewidzialne ściany straszą w absolutnie każdym trudniej dostępnym miejscu. Są jednak momenty, kiedy grafika może się podobać. Najlepiej wyglądają lokacje pełne żywych, ciepłych barw. Ogólnie powiedzieć można, że oprawa video stoi poniżej dzisiejszej „średniej”, jednak te kilka ładniejszych miejsc zaliczam na plus. W kwestii muzyki i dźwięków nie ma za dużo do gadania- nic poza standard.



Hehe, pytanie we wstępie miało za zadanie potrzymać Was trochę w niepewności, czy aby omawiany produkt nie wykracza poza obręb kiepskiej jakości. Niestety, gra LEMONY SNICKET: SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ nie zaskoczyła mnie w żadnej płaszczyźnie. Widać, że twórcy po raz kolejny pokpili całą sprawę, wkładając w robotę minimum wysiłku. Gra ledwo spełnia podstawowe, najniższe minimum dla tego typu produktów, zapożyczając pomysły z całkiem dobrej, trzeciej części HARRY’EGO POTTER’A. Nie polecam tej gry w zasadzie nikomu, a jeśli już ktoś chce się za to zabrać, to lepiej, żeby wcześniej obejrzał film. Niestety, dla dorosłych gra nie nadaje się w ogóle i zdaje mi się, że dzieci także nie będą miały z niej wiele pociechy. Jeśli znasz dziecko, któremu spodobał się film Lemony Snicket: Seria Niefortunnych Wydarzeń, to może nie czyń mu wątpliwej przyjemności kupując tę grę; zainwestuj lepiej w książkę, korzyści będą znacznie lepsze dla obydwu stron.


P3 600 Mhz, 128 MB RAM, DirectX 9.0b
Nic ciekawego, zwolennicy filmu niech lepiej wezmą się za książkę.
Recenzja - Lemony Snicket: Seria Niefortunnych Zdarzeń
SS-NG #31 Maj 2005