-->\n" +"" ); noweOkienko.document.close(); noweOkienko.focus(); } //-->
  Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   47
                       

Michał "Xtense" Stopa


Nieczęsto zdarza mi się opisać grę do Czarnej Skrzynki - lecz ta gra na to z pewnością zasługuje. Chociaż dokonałem jawnego zbezczeszczenia konsoli (grałem na emulatorze), to jednak czuję się usprawiedliwiony. O jakiej grze mowa? Oczywiście o jednym z najlepszych japońskich RPG na PlayStation - CHRONO CROSS, stworzony przez władców FINAL FANTASY, SquareSoft.



Serge... Obudź się, Serge!
CC to oczywiście typowy jRPG, z punktami doświadczenia, nadprzyrodzonymi mocami i trochę liniowym questem głównym (z drobnym urozmaiceniem na końcu). To, co przykuwa uwagę to przede wszystkim fabuła, oparta po części na jego pierwowzorze ze SNES`a, CHRONO TRIGGER`ze. Oczywiście jest pełna magii, wydarzeń, zdrady, morderstw nawet - jak przystało na grę japońską (oni mają do tego dryg ;) ). Jednak grę wyróżnia niespodziewana wprost długość - rozrywka jest na minimum dwa tygodnie (oczywiście dla nowego gracza). Ma też tę zaletę, że kończy się „nie wtedy, kiedy byś chciał”. Przyłapałem się na tym, że podczas grania z 4 razy mówiłem „o, to chyba będzie koniec gry”.

(kliknij aby powiększyć)
Oto i Serge, aktualnie osłania się przed... cutscenką ;)


Kraina... i jeszcze jedna
Wcielasz się w rolę Serge`a, prawie pełnoletniego chłopca, mieszkańca pewnej wioski nadmorskiej. Zostajesz brutalnie zerwany z pościeli przez swoją matkę, która przypomina ci, że umówiłeś się ze swoją dziewczyną. Jak należy się spodziewać, ruszasz z kopyta, aby ją spotkać. Oczywiście jest na Ciebie wprost nieziemsko w... eee... zdenerwowana, bo mieliście razem pójść na polowanko. Ona teraz pilnuje dzieci (na szczęście nie waszych), więc musisz sam pójść zapolować, aby zdobyć łuski pewnego zwierzęcia. Po udanych łowach, spotykasz ją na plaży, gdzie ona, stojąc na swych delikatnych pęcinkach, wyznaje ci... że ładne przyniosłeś łuski. Wtem jednak brutalnie przerywa wam morska materia, potocznie zwana wodą, która porywa Cię hen, daleko. Ty, dzięki swoim nadprzyrodzonym zdolnościom zawodowego pływaka (trudno w to uwierzyć, ale pływasz lepiej niż Otylia Jędrzejczak), zdołałeś się wydostać na brzeg. Twojej dziewki nie ma, więc (co zrozumiałe u chłopaka porwanego wichrami uczuć i hormonów) biegniesz ile sił w nogach ku wiosce. Ona jednak Cię nie poznaje. I... to jest dopiero początek historii, drogie dzieci.

Ekran, który przyśpiesza bicie serca


I have seeneth thou
Od strony graficznej gra prezentuje się znakomicie. Wprawdzie nie ma tutaj super-hiper-zaawansowanego renderingu, pixel-shaderów i innego werkzeugu, ale gra jest wykonana wyśmienicie. Widać wprawną rękę grafików, zwłaszcza specjalistów od grafiki 2D - tła i efekty po prostu wciskają w krzesło. W takim lesie nie zobaczymy niestety poruszających się, pojedynczych liści, ale za to mamy prześwity światła (z narzecza grafików 3D „wolumetryki” ;) ), niczym z Katedry pana Bagińskiego. Postacie też są niezgorzej wykonane (dodam tutaj, że jest ich coś ponad 40) - każda ma własny sposób ruchu, ataku i innych aktywności. To, co przykuwa uwagę, to fakt, że do takiej pojedynczej lokacji są conajmniej 4 grafiki 2D i wiele obiektów 3D. A lokacji jest ho ho, albo i jeszcze więcej. Najciekawiej prezentuje się grafika i animacja walki - postacie nie stoją jak kołki wbite w ziemie, tylko podbiegają, ciachają mieczem, strzelają i - co najważniejsze - rzucają czary.
A czarów jest uch, bądź więcej - każdy ze swoją własną animacją. Taki np. banalny atak ognistymi kulami jest efektowny (i efektywny ;) ), a co powiedzieć o atakach ósmego stopnia - wgniata w fotel (bądź dywan). Nie są wprawdzie doskonałe (ideałem dla mnie są ataki z GOLDEN SUN, w których jednak więcej było 2D, niż 3D), ale dla konesera bajerów i efektów raczej wystarczą.

Hear the Chrono Cross Symphony!
Oddaję cześć panu Yatsunori Mitsudzie - jest to jeden z najdoskonalszych soundtracków słyszanych kiedykolwiek przez człowieka! Udźwiękowienie stoi na najwyższym poziomie, w czym zresztą nie ma nic dziwnego, skoro tworzył go geniusz. Z serii FINAL FANTASY słyszeliście raczej Nobuo Uematsu - przy Mitsudzie, powiedzmy to szczerze, tworzy jak niedorostek. Każdy z utworów w CC jest IDEALNIE dopasowany do lokacji - w zaczarowanym lesie brzmi tajemniczość, podczas walki muzyka jest rytmiczna i „skoczna”, a w momentach tragicznych wyciska łzy (poświadczam na Veeroosa, który „płakał jak bóbr” ;) ).

„Nie! Jak ostatnio z wami piłem, obudziłem się w rowie!”


Poza tym nie jest ograniczona do pojedynczego „RPGowatego” stylu - tu coś z baroku, to z etnicznej wschodniej muzyki, tu jeszcze technologiczny półambient - wszystko razem i osobno. Dźwięki też stoją na wysokim poziomie - brzmią realistycznie i są w wysokiej jakości. Takie zwykłe ciachnięcie mieczem jest jak gdyby matematycznie dopasowane do animacji (no, tutaj może już trochę przesadzam, ale wrażenie jest nieziemskie ;) ). Szelest liści w lesie jest jak prawdziwy - zamknąć oczy i znajdujesz się nagle w wielkiej puszczy białowieskiej w jesienny poranek z lekkim wiatrem.

Save Teh Robots


Aaargh! What's happening!?
Ciężko powiedzieć, czy gra dodała coś nowego do jRPGów. Klasyczny system walki (ograniczony do trzech osób w drużynie), klasyczny rozwój akcji - wszystko klasycznie. Jednak gra się w nią bardzo przyjemnie. W pierwszym momencie, jak tylko przeczytałem sławetne „Serge... Wake Up, Serge!” od razu wsiąkłem i nie chciałem wyjść na powierzchnię. CC to bardzo dobry kontynuator CHRONO TRIGGER`a, który z podobną siłą wessał mnie w swą magiczną fabułę (którego, notabene, skończyłem 14 razy). Jest jednak różnica między tymi dwoma grami - CHRONO TRIGGER zawiera grafikę w stylu Mangi/Anime, natomiast CC to taki standardowy trójwymiarowy jRPG. Rysunki do CT rysował ponoć sam Akira Toriyama (twórca serii Dragon Ball). Całym sercem polecam wszystkim miłośnikom gier jRPG, w szczególności posiadaczom PSX. Ta gra naprawdę jest tego warta.


  Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   47