Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   22
                         

Marcin "martin" Traczyk

PRODUCENT: IRIDON    DYSTRYBUTOR: PLAY   GATUNEK: ZRĘCZNOŚCIOWA   WWW: WWW.WG.PLAY.COM.PL


Strzelanka na Dzikim Zachodzie – coś wspaniałego, nareszcie zostanę wirtualnym Johnem Waynem. Czy na pewno? Raczej nie.



Po grach wydawanych w tanich seriach nigdy nie powinniśmy spodziewać się wiele, oczywiście mówię o tych premierowych. Nieliczne wyjątki tylko potwierdzają tą regułę. Zasiadając do WANTED GUNS miałem nadzieję, że natrafiłem na kolejny taki wyjątek. Czy się zawiodłem czy też nie napiszę oczywiście na końcu bo po co psuć Wam radość czytania ;). WG jest produkcją firmy IRIDON. Wcielamy się w rolę niejakiego Devlina, wielebnego Devlina. Kiedyś było on pospolitym bandytą, dziś hoduje własną, oddających co niedzielę na tacę, trzódkę wiernych. Jak Devlin z bandyty stał się księdzem? Nie, nie nawróciło go. W 1852 roku w Meksyku zastawił pułapkę na byłych współtowarzyszy z bandy Los Gauchos. Tu wspomnę, że w grze bandyci nie pochodzą z bandy, lecz z gangu. Na pierwszy rzut oka to nic poważnego, gdyby nie to, że takie określenie zaczęło funkcjonować dopiero w czasach prohibicji na początku XX wieku.

Dalej już nie pójdziesz

Więc mamy zasadzkę. Devlin zabija byłych towarzyszy i odbiera im złoto. Ucieka w stronę Kalifornii jednak w pościg za nim rusza herszt bandy – Santiago. Gdy dogania Devlina toczą pojedynek. Devlin traci oko, a Santiago życie.
Zapewne myślicie, że wiem to z pięknego, kolorowego i ogólnie klimatycznego intro? Otóż nie, przeczytałem to. Szczerze mówiąc to, to właśnie było intro. Plansza, tekst, podkład muzyczny. Tak wygląda intro oraz „przerywniki” w grze, które jednocześnie pełnią rolę ekranów wczytywania. Co do ekranów to początkowo byłem zaskoczony ekranem informacyjnym, który pojawia się po uruchomieniu programu. Tekst ten brzmi mniej więcej tak jak na końcu napisów serialu „Klan” i informuje nas, iż wszelkie wydarzenia w grze są fikcyjne, a podobieństwo do osób i zdarzeń przypadkowe. Gdy się to przeczytałem zacząłem się zastanawiać: „Czy ja mam jakąś rodzinę w Teksasie? Bo twarz tego kowboja jakaś taka znajoma...”. Poniżej był jeszcze dopisek o prawach autorskich, podobno wkrótce wszystkie nowe gry będą miały takie ekrany informacyjno-ostrzegawcze – jak filmy.

Devlin patrzy, karawana stoi

CZTERY TRYBY TEGO SAMEGO
Gra ta jest zręcznościówką. Biegamy po planszy, zabijamy, wchodzimy po schodach, zbieramy buteleczki. Ale to nie wszystko. Przekrój przez dostępne misje jest spory.
Podstawowa misja (np. pierwsza) to postać ukazana z perspektywy TPP. Jest to niewielki ludek biegający po niewielkiej planszy i strzelający do niewielkich przeciwników. Wszystko jest tu niewielkie – kompleksy twórców?
Drugi rodzaj misji to typowa strzelanka typu arcade, niczym na starych automatach. Perspektywa FPP, nasza postać porusza się sama, my tylko strzelamy. Ostatni raz z takim czymś spotkałem się w THE HOUSE OF THE DEAD 2 i (tak jak tutaj) nie zachwyciło mnie to. Ten tryb wykonany jest za pomocą tego samego silnika graficznego, ale o nim za chwilę.
Trzeci tryb to, bardzo popularna ostatnio w grach, skradanka. Ponownie mamy tryb trzeciej osoby, teraz jednak poruszamy się tylko z nożem zachodząc od tyłu naszych przeciwników tak, aby nas nie usłyszeli. Dla zobrazowania „słuchu” przeciwników użyto okręgów z oznaczonym polem widzenia dość podobnych do tych z serii COMMANDOS. Gdy oczywiście zostaniemy zauważeni giniemy praktycznie od razu gdyż powala nas już pierwszy strzał – oczywiście można próbować ucieczki, przeciwnicy bardzo szybko zapominają, że kogoś zauważyli.
W czwartym trybie chciałem się nawet zakochać, niestety dostałem kosza. Jazda na koniu. Nasz bohater jeździ na „czymś” przypominającym psa i strzela do napotkanych ludzi. Piesek... przepraszam, konik oczywiście czasem podskakuje, możemy nim też tratować wrogów poprzez wjechanie na głowę kopytami, ale nie polecam tego, bowiem przez taką zabawę tracimy punkty życia.
W grze dostępne jest sześć rodzajów broni. Nie warto się zbytnio o nich rozpisywać, są to: nóż, rewolwer, strzelba, winchester, dynamit (do wysadzania przeszkód na drodze, czasem też przeciwników) oraz meksykańska kusza. Nazwy mówią wszystko, nic nadzwyczajnego, ale skąd na Dzikim Zachodzie wytrzasnąć wyrzutnię rakiet?

Wy też szukacie Józka?

KONIEC DOBREGO
Pora się przyczepić do wad WANTED GUNS, chociaż czasem i pojawią się pewne plusy. Nasz bohater porusza się strasznie sztucznie, ubrany jest w czarny płaszcz, a kiedy biega i nagle skręca wystawiając pistolety i strzelając, wtedy jak żywo przypomina słynnego Neo. W końcu Devlin to też Amerykanin.
Osoby, które lubią postrzelać będą zawiedzione. Praktycznie cały czas w grze obecny jest tryb autocelowania. AI namierza najbliższego przeciwnika, zaznacza go strzałką i kieruje rączki bohatera w jego stronę – my tylko klikamy. Wyjątkiem jest tryb FPP, ale gdyby tu dodano jeszcze autocelowanie wtedy nie musielibyśmy robić praktycznie nic. I tu wady stają się swoistą zaletą. Sterowanie w grze jest dziecinnie proste i opanować je można w ułamku sekundy, dlatego sporą frajdę mogą mieć nasi młodsi bracia/siostrzyczki w wieku poniżej 5. Wcześniej wspomniałem już, że komputer celuje za nas. Niestety jego inteligencja nie jest zbyt wysoka, czasem zamiast w najbliższego przeciwka strzelamy do stojącej obok skrzynki, w której są bonusy w postaci amunicji i życia. AI przeciwników też nie jest imponujące, przeważnie można dojść do wniosku, że przeciwnicy wolą biegać wokół nas niż strzelać.
Graficznie WG prezentuje się bardzo sympatycznie... od czasu do czasu.

Ładnie to tak od tyłu...

Trójwymiarowa grafika nie jest najwyższych lotów, aczkolwiek modele budynków są przyzwoicie wykonane, tak samo kamienie. Postacie, ich ruch, oraz animacja ognia to najpoważniejsze grzechy grafiki. Tutaj jeszcze dodam, że po intro, które już opisałem, mamy zaprezentowaną animowaną wstawkę miasteczka, która przemienia się w menu gry. Gdyby gra posiadała wstawki filmowe wykonane tak jak te kilka sekund animacji, wtedy ocena końcowa zapewne byłaby wyższa.
Silnik graficzny całkowicie nie sprawdza się w animacji konia (a może jednak psa?) oraz w trybie FPP, który jest prawdziwą porażką. Devlin potrafi tez czasem zaklinować się na schodach.
Muzyka. Tu, tak jak w przypadku broni, wystarczy powiedzieć, że jest. Nie przeszkadza, a na początku rozgrywki buduje nawet jakiś klimat. Nie rozumiem jednak, dlaczego część utworów przypomina bardziej „Czterech pancernych i psa”, niż np. „Rio Bravo”.
Na zakończenie spraw technicznych jeszcze dodam, że w grze brakuje opcji zapisu, ale niwelują to „punkty kontrolne”, bowiem misje są bardzo krótkie.
Sposób wydania nie budzi moich zastrzeżeń oprócz tego, że instrukcja do gry może nam się pomylić z biletem autobusowym.
A zatem pora podsumować, czy się zawiodłem czy nie. Otóż nie zawiodłem się, przy WANTED GUNS można się miło pobawić mimo sporych wad tej gry. Prawda jest taka, że spodziewałem się totalnego gniota, a otrzymałem trochę więcej. Jest to przede wszystkim tytuł adresowany do młodego odbiorcy, który naciąga rodziców na tanie gry z kiosku RUCHU. Osobom marzącym o przygodzie na Dzikim Zachodzie radzę poczekać na DEAD MAN’S HAND.



Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   22