W czwartym trybie chciałem się nawet zakochać, niestety dostałem kosza. Jazda na koniu. Nasz bohater jeździ na „czymś” przypominającym psa i strzela do napotkanych ludzi. Piesek... przepraszam, konik oczywiście czasem podskakuje, możemy nim też tratować wrogów poprzez wjechanie na głowę kopytami, ale nie polecam tego, bowiem przez taką zabawę tracimy punkty życia.
W grze dostępne jest sześć rodzajów broni. Nie warto się zbytnio o nich rozpisywać, są to: nóż, rewolwer, strzelba, winchester, dynamit (do wysadzania przeszkód na drodze, czasem też przeciwników) oraz meksykańska kusza. Nazwy mówią wszystko, nic nadzwyczajnego, ale skąd na Dzikim Zachodzie wytrzasnąć wyrzutnię rakiet?
Wy też szukacie Józka?
KONIEC DOBREGO
Pora się przyczepić do wad WANTED GUNS, chociaż czasem i pojawią się pewne plusy.
Nasz bohater porusza się strasznie sztucznie, ubrany jest w czarny płaszcz, a kiedy biega i nagle skręca wystawiając pistolety i strzelając, wtedy jak żywo przypomina słynnego Neo. W końcu Devlin to też Amerykanin.
Osoby, które lubią postrzelać będą zawiedzione. Praktycznie cały czas w grze obecny jest tryb autocelowania. AI namierza najbliższego przeciwnika, zaznacza go strzałką i kieruje rączki bohatera w jego stronę – my tylko klikamy. Wyjątkiem jest tryb FPP, ale gdyby tu dodano jeszcze autocelowanie wtedy nie musielibyśmy robić praktycznie nic. I tu wady stają się swoistą zaletą. Sterowanie w grze jest dziecinnie proste i opanować je można w ułamku sekundy, dlatego sporą frajdę mogą mieć nasi młodsi bracia/siostrzyczki w wieku poniżej 5.
Wcześniej wspomniałem już, że komputer celuje za nas. Niestety jego inteligencja nie jest zbyt wysoka, czasem zamiast w najbliższego przeciwka strzelamy do stojącej obok skrzynki, w której są bonusy w postaci amunicji i życia. AI przeciwników też nie jest imponujące, przeważnie można dojść do wniosku, że przeciwnicy wolą biegać wokół nas niż strzelać.
Graficznie WG prezentuje się bardzo sympatycznie... od czasu do czasu.
Ładnie to tak od tyłu...
Trójwymiarowa grafika nie jest najwyższych lotów, aczkolwiek modele budynków są przyzwoicie wykonane, tak samo kamienie. Postacie, ich ruch, oraz animacja ognia to najpoważniejsze grzechy grafiki. Tutaj jeszcze dodam, że po intro, które już opisałem, mamy zaprezentowaną animowaną wstawkę miasteczka, która przemienia się w menu gry. Gdyby gra posiadała wstawki filmowe wykonane tak jak te kilka sekund animacji, wtedy ocena końcowa zapewne byłaby wyższa.
Silnik graficzny całkowicie nie sprawdza się w animacji konia (a może jednak psa?) oraz w trybie FPP, który jest prawdziwą porażką. Devlin potrafi tez czasem zaklinować się na schodach.
Muzyka. Tu, tak jak w przypadku broni, wystarczy powiedzieć, że jest. Nie przeszkadza, a na początku rozgrywki buduje nawet jakiś klimat. Nie rozumiem jednak, dlaczego część utworów przypomina bardziej „Czterech pancernych i psa”, niż np. „Rio Bravo”.
Na zakończenie spraw technicznych jeszcze dodam, że w grze brakuje opcji zapisu, ale niwelują to „punkty kontrolne”, bowiem misje są bardzo krótkie.
Sposób wydania nie budzi moich zastrzeżeń oprócz tego, że instrukcja do gry może nam się pomylić z biletem autobusowym.
A zatem pora podsumować, czy się zawiodłem czy nie. Otóż nie zawiodłem się, przy WANTED GUNS można się miło pobawić mimo sporych wad tej gry. Prawda jest taka, że spodziewałem się totalnego gniota, a otrzymałem trochę więcej. Jest to przede wszystkim tytuł adresowany do młodego odbiorcy, który naciąga rodziców na tanie gry z kiosku RUCHU. Osobom marzącym o przygodzie na Dzikim Zachodzie radzę poczekać na DEAD MAN’S HAND.