45     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Red Baron World Leagle



Zdzisław "TopGun" Borawski


No więc, po krótkiej acz treściwej rozmowie z Drizitem podjąłem męską decyzję nie zawracania Wisły kijem i udawania, że co miesiąc napiszę tekst. Uważny czytelnik pewnie zauważył, że moje udawanie pruło się w szwach. Tak więc stan ten zostanie usankcjonowany.



Jak zauważyliście, to o moim kąciku można było powiedzieć ze regularnie się nie ukazywał. Przyczyn takiego stanu było wiele i wszystkie leżą po mojej stronie. Teraz przygotujcie się na mały tekst o znikających ideałach i dorastaniu, chlebie codziennym oraz uginaniu się przed twardą rzeczywistością . Większość byłych redaktorów chyba miała to już za sobą więc nadeszła moja kolej aby cos takiego napisać. Kiedyś pisałem do papierowego SS-a i te kilka artykułów pozwalało mi w jakiś sposób egzystować finansowo. Niestety SS w pewnym momencie upadł i pojawiła się konieczność szukania innego źródła waluty. Oszczędzę wymieniania metod jakich czepiał się biedny redaktor TopGun aby zdobyć gotówkę. Tak czy inaczej zawsze starałem się być blisko gier.

Ten już daleko nie zaleci


Tłumaczyłem instrukcje, prowadziłem portal o grach on-line (grajmy.com - faktycznie od kilku miesięcy już nieistniejący - kryzys najpierw trafia w rozrywkę - tylko chleb i pornografia sprzedają się zawsze) i wiele innych. Niedawno zacząłem robić coś o czym marzyłem od jakiegoś czasu. Zajmuję się tworzeniem gier. Co prawda na telefony komórkowe, a nie na PC-ty ale zawsze to coś miłego. Tak czy inaczej pochłania to większość mojego czasu i na inne sprawy (dziewczyna, szybowce, RPG) zostaje go bardzo mało. I nagle okazuje się, że nie mam już kiedy napisać artykułu. Morał z tego jest taki - na bardzo przyjemne hobby pod tytułem "pisanie do Zin-a" mają czas albo osoby jeszcze nie pracujące albo takie które się już dobrze ustawiły. Na zakończenie wyrażę tylko nadzieję, że niedługo sytuacja będzie na tyle stabilna, że będę mógł przestać wypruwać sobie żyły i spokojnie i komfortowo napisać co miesiąc tekst do SS-NG. A na razie kącik zmienia się zdecydowanie w dział ukazujący się nieregularnie.
Ok, tyle smutów i smętów. Czas napisać coś po męsku. Ostatnimi czasy, jako "najemnik" w barwach 1. Eskadry ( www.1eskadra.prv.pl) miałem okazję startować w Red Baron World League (http://rbwl.sqhq.net/). Są to naprawdę duże, trwające kilkanaście tygodni, rozgrywane na bazie RB3D zawody o międzynarodowym zasięgu. W każdej rozgrywce bierze udział po 18 pilotów na stronę. Mapka jest bardzo obszerna, więc nie walczy się w tłoku. Najprościej chyba będzie jak przytoczę swój raport napisany po jednym ze starć.

Piękny pejzaż z lotu ptaka


Nie ma wiele do opisywania. Najpierw pełna konsternacja, że tym razem latamy dla Alied, podczas gdy ja przez cały poprzedni tydzień piłowałem D.VII (notabene zaczynam powoli rozumieć swoisty fenomen tego samolotu - ma wszystkiego po trochu i do tego jest łatwy w obsłudze). Z tej przyczyny powstał problem wyboru samolotu. N28 po prostu nie trawię - mam do niego wrodzoną niechęć. Po doświadczeniach z CFM-em, jakim się swego czasu bawiliśmy, wytypowałem Spada oraz Se5a. Do tego doszły problemy z skrzydłowymi. Niestety Alien, z którym miałem latać w parze, odpadł z powodu Joy'a (prośba, sprawdzajcie takie sprawy przed lotem, żeby wpadek nie było) i tak się stało, że we trzech mieliśmy bronić sektora przeznaczonego na czterech.
Lot pierwszy na Se5a. Lecę sobie sam i widzę jak mnie jakiś D.VII zachodzi od góry. No to, niewiele myśląc, w przeciwną stronę skręcam i chodu. Z Sanderem się zgadaliśmy na małe spotkanie nad Arras. Ja tam D.VII przyciągnąłem, a Sander swoją osobę wraz z karabinami maszynowymi oraz przewagą wysokości. Piłka była krótka - Fokker spadł. Taki był zaaferowany moją osobą, że jak go Sander "przyfastrygował", to już było "po ptokach". Ja się nieco powykręcałem przed nim, więc udało mi się uniknąć poważniejszych obrażeń . Potem się napatoczył kolejny D.VII, którego los był podobny. Tym razem jednak to on wplątał się w walkę z Sanderem i ja zlikwidowałem go celnym strzałem w kabinę pilota. Następnie napatoczył się kolejny D.VII wraz z Albatrosem. Twardo ruszyliśmy do akcji, tzn. ja ściągałem na siebie ogień, a Sander patroszył :-). Tym razem jednak nam nie wyszło, bo Sander "wypsztykał" się z "pestek". Zapadła decyzja: spływamy. Sander wolniejszym samolotem pierwszy, a ja znowu ściągam ogon, bo mam szybszą maszynę, więc może uda się wykręcić. Sanderowi się udało - mi nie do końca.


Potem była próba przekonania się do N28. Zakończyła się ona długim lotem eskortowym w towarzystwie Mak-a oraz Bomberów, prowadzonych przez Goose oraz Pukisa. Niestety, daliśmy ciała i kiedy Fokkery zaatakowały metodą samobójców prosto na Bombery - nie udało się ich zatrzymać. Oba spadły dość szybko. Co prawda, udało mi się jeszcze jedną z D.VII ustrzelić, jednak Mak spadł zaraz po bombowcach, a ja zamiast wykonać taktyczny odwrót, chciałem dobić drugiego uszkodzonego Fokkera. Nie dane mi niestety było wykonać żadnej z tych czynności. Zapomniałem w swym zaślepieniu zorientować się w sytuacji i kiedy tylko zacząłem strzelać do przeciwnika, z góry spadła na mnie druga D.VII. Na resztę spuśćmy zasłonę milczenia.


Aż dziwne, że to może latać


Następnie przyszedł czas na zabawę ze Spadem. Zadanie: patrol nad Arras. Zostawiam Maka nad miastem, a sam pędzę na zwiady. Napotykam trzy Fokkery w bardzo luźnej formacji. Atakuję z przewagą i udaje mi się jednego uszkodzić. Dwa pozostałe chwilę się ze mną poganiały, a następnie dość rozsądnie oddaliły z miejsca walki, zostawiając ze mną jedną D.VII. W tym momencie mogłem się tylko powściekać, że nie ma jeszcze jednego Spada w okolicy, bo takie wzajemne zdejmowanie sobie przeciwników z ogona to prawdziwa radość. Powalczyłem jeszcze moment, odnosząc przy okazji uszkodzenia silnika. Były one dość poważne, tak więc z ulgą przyjąłem fakt, że mój przeciwnik zwiał na lotnisko. Ja skorzystałem z okazji i poleciałem z powrotem nad Arras. A tam było nieciekawie, bo się banda D.VII zleciała i zabierała do atakowania Sandera i Maka. Przez moment wahałem się czy włączyć się do walki na uszkodzonej maszynie. W końcu postanowiłem, że będę robił za ruchomy cel żeby inni łatwiej "killsy" dostawali. Niestety, nikt się na to nie nabrał, a moja maszyna zapaliła się od szczęśliwej serii przeciwnika.
Potem przesiadka na Snipa. Ten mi jakoś bardziej podpasował od dotychczasowych maszyn. Kilka trudnych lotów defensywnych, mających na celu przegnanie przeciwnika z nad naszej bazy, w końcu daje skutek. Udaje mi się zdobyć trzecie zestrzelenie tego wieczora. Lot kolejny to patrol linii frontu w kierunku północy. Po drodze nawala połączenie u Sandera jak i kilku napotkanych Fokkerów. Końcówka patrolu jest taka, że latamy z Makiem nad bazą 89 gdzie napotykamy D.VII oraz Albatrosa. Wysyłam Maka za bombowcem, żeby na pewno nie umknął, bo szukanie takiego potem, to jak z igłą w stogu siana. Sam dobieram się do D.VII. Mam przewagę wysokości więc dość szybko poważnie ją uszkadzam. Niestety, kiedy miałem już wykonywać "cup de grace" to się przeciwnikowi zrobiło disco :-(. Mak w tym czasie gdzieś dalej na zachód wykańczał Albatrosa, a ja zacząłem nabierać "altu" na okoliczność spotkania D.VII z Pepe na pokładzie. Tak sobie "climbujemy" i "climbujemy", aż w pewnym momencie zaczynamy walkę z równego pułapu (a trzeba było "climbowac" dalej i się w cierpliwość uzbroić, bo prędzej czy później bym D.VII wykręcił). Nie pamiętam już co mnie podkusiło, ale pomysł był głupi. Lekceważenie przeciwnika tej klasy co Pepe (nie atakuj takiego jak sam jesteś i nie masz przewagi pozycji - tak mi matka mówiła) zemściło się niestety bardzo szybko i mój Snipe ozdobił okolice wrażego lotniska.

Ciasny skręt i kolejny punkt na koncie


Ostatni lot to desperacka szarża na północ w celu obrony naszych celów. Założenie dobre i wykonanie też nie najgorsze do momentu, w którym nie zrobiłem się pazerny na "killsy". Objawiło się to tym, że zauważyłem Albatrosa D.II okładającego fabrykę i prawie z okrzykiem "Zostawcie on jest mój, ja pierwszy go zauważyłem" popędziłem na ślepo w jego kierunku. No i reszta, w osobie znajdującego się w pobliżu Pukisa, zastosowała się i nie przeszkadzała, a ja gnałem. Nawet chyba nie udało mi się tego Alba ostrzelać i uszkodzić. Niestety, nie przyuważyłem jego eskorty, która dość szybko sprowadziła mnie do parteru.
No ale tak to jest - jak ktoś jest pazerny, to potem się może udławić.
A na koniec - gratulacje dla Bomberów :-). I sorki za dziurawą eskortę.


45     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Red Baron World Leagle