40     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : recenzja - SW:Epizod V






Kilka lat po oszałamiającym sukcesie "A New Hope" na ekrany kin na całym świecie weszła kolejna wymiatająca część Gwiezdnych Wojen. Sukces był pewny i okazało się, że Lucas się nie pomylił.



Ten film to był kolejny strzał w dziesiątkę i dowód geniuszu Georga Lucasa. Pomimo, że Lucas nie był już formalnie reżyserem tego filmu, to jednak wiadomo było, że to on trzyma wszystkie sznurki, scenariusz i reżyserię i, że każdy musiał liczyć się z jego pomysłami. Jak pokazała historia, ci co się podporządkowali mieli całkowitą rację, na co dowodem jest fakt, że bardzo wielu fanów uważa właśnie tą część SW za najlepszą jaka do tej pory powstała.
Trzeba przyznać, że nie mylą się, jeśli chodzi o ocenę tego filmu. Co w nim jest najlepszego? Prawie każdy na pierwszym miejscu wymienia to co ja, czyli mrok i ciemność, które spoiły galaktykę i zagroziły pełnym unicestwieniem Rebelii. To właśnie w tym epizodzie zło w pełni ujawniło, jak wielką ma siłę i z jaką łatwością przychodzi mu pokonywać każde przeciwności.

Ja nie rozumiem jak oni uciekli...


O ile pierwsza (czwarta) część sagi kończyła się wielkim optymizmem, to "Imperium Kontratakuje" zakończyło się wielkim zwycięstwem sił Ciemności. Każdy widz, który z całego serca popierał Rebeliantów wychodził z kina załamany i kompletnie niepewny przyszłości. I nie mógł pozbyć się tej niepewności przez kolejne trzy lata, dopóki na ekrany nie zawitała kolejna część kosmicznej sagi.
Zgodnie z tradycją napiszę coś o wadach tego filmu. Oczywiście dla niektórych pewne wady nie są wadami, a dla innych coś nieważnego może być wadą. No ale jak obiektywizm to obiektywizm.
Na początek jeden zarzut od pewnych osób: otóż film wydaje się im nudny. Owszem, jest mroczny i to bardzo, ale jest to również epizod, który najszybciej się nudzi i który najmniej chętnie ogląda się po raz 10, 20, 30 itp. Tak generalnie mówią ci, którzy uwielbiają akcję, a dla których najlepszymi są epizody II i VI, gdzie żywa akcja dzieje się przez cały czas.
I to jest chyba najpoważniejszy zarzut, jaki mogę w tej chwili przytoczyć. Kolejny jest bardziej natury technicznej lub jak to inni by nazwali, pewnym niezauważonym elementem. Chodzi mi o pewien moment, kiedy to Tysiącletni Sokół chowa się przed pościgiem Imperium w czeluściach kosmicznego stwora. Nie mam nic do takich stworów, wiadomo że w Galaktyce pełno tego badziewia. Chodzi mi tu jednak o moment, kiedy to załoga Sokoła wychodzi na zewnątrz sprawdzić, co za stworzenia oblegają statek... a wychodzą w samych maskach tlenowych.

To ja jestem wujkiem brata babki ojca siostry twojego zięcia!


Trochę to dziwne, zważając na fakt, że paszcza potwora jest szeroko otwarta i że nikt nie miał prawa przeżyć czegoś takiego, nie mówiąc już o wyssaniu całego powietrza z Sokoła. No ale to tylko drobne niedopatrzenie, może niepotrzebnie się czepiam.
A jakie są zalety tego filmu, oprócz oczywiście niesamowitego klimatu? Postacie.
Po raz pierwszy mamy przyjemność zobaczyć zarys Imperatora i to dosłownie. Po raz pierwszy widzimy człowieka, o którym w poprzednim epizodzie tylko wspominano, a o którym wiadomo, że jest siedliskiem największego zła. Poznajemy również najgroźniejszego łowcę nagród w galaktyce, Bobę Fetta, który potrafi idealnie wyczuć intencje łowionej zwierzyny i zastawić idealną pułapkę.
Nie wspominam tu już o znanych bohaterach, w postaci Luke'a, Hana i Lei. Wreszcie dowiadujemy się też kim jest największy Mistrz Jedi. Sama postać Mistrza jest pewnym symbolem i znakiem, że Moc nawet z małej i niepozornej postaci może uczynić potężnego Jedi.
Kolejną nową postacią jest Lando Calrissian, z początku sprawiający wrażenie wielce czarującego dżentelmena, który nagle zmienia się w zdrajcę, by na końcu okazać się wielkim i szczerym przyjacielem Rebeliantów.
Warto też wspomnieć o nieodłącznych robotach, R2-D2 i C3PO, którzy swoimi rozmowami rozbawiali wszystkich widzów.

Mało która rzecz powala tak ja AT-AT


Film jest ważny też pod innym względem. Okazuje się bowiem, że historia nie jest taka prosta, a na pewno szokiem były usłyszane słowa Dartha Vadera, wypowiedziane do Luke'a na Bespinie: "To ja jestem Twoim ojcem!". (Mała ciekawostka, otóż system nagrywania filmu był taki, że aktorzy nagrywali sceny nie wiedząc czasem jak wygląda całość, a Lucas dobrowolnie modyfikował nagrane już fragmenty, dostosowując je do swoich pomysłów. Między innymi zdecydował on, że głos Vadera nagra kto inny niż było to na początku ustalone. Wyszło na to, że Vader nie mówił swoim głosem. Co jest w tym ciekawego? Otóż nagrywając scenę walki na Bespinie aktor, który grał Vadera wypowiedział znamienne słowa, acz nieco różniące się od ostatecznej wersji. Mianowicie wyciągnął rękę do Luke'a i powiedział "Obi-Wan był Twoim ojcem!". Jakież zdziwienie zaliczył potem Prowse - aktor grający Vadera - kiedy na pokazie zmontowanego filmu usłyszał zamiast tego zdanie " To ja jestem Twoim ojcem!")
Tak więc historia skomplikowała się i każdy z niecierpliwością czekał, jak potoczą się dalsze losy pogmatwanej rodzinki Skywalkerów.
Co jest jeszcze plusem tego filmu? Rozbudowana historia Mocy i zasad, jakimi kieruje się Jedi. Dowiedzieliśmy się, że bycie Jedi to nie taka prosta sprawa i zabawa. Okazuje się, że trening jest bardzo męczący, a możliwość przejścia na Ciemną Stronę Mocy bardzo kusząca.
Samo wykonanie filmu zostawiało daleko w tyle technikę użytą przy IV epizodzie. Walki w kosmosie i na lądzie wyglądały dużo, dużo lepiej i nawet dzisiaj nie mają się czego wstydzić. Oczywiście walka Vadera i Luke'a również wygląda około sto razy lepiej niż pojedynek Ciemnego Lorda z Obi-Wanem na Gwieździe Śmierci. Wreszcie jest pełna dynamizmu i różnych innych działań, a nie polega tylko na machaniu mieczem.

Ta walka wyglądała już naprawdę realistycznie


Sama akcja, mimo że przez niektórych określana jako nudna, jest wciągająca i pełna niespodziewanych zwrotów. Świetnie wypadł pościg za Sokołem w polu asteroidów, czy chociażby szturm potężnych AT-AT na bazę Rebeliantów na Hoth - ten atak naprawdę zrobił na wszystkich kolosalne wrażenie.
Chyba nie muszę zachwalać dalej tego epizodu. Mam nadzieję, że niektórzy z Was sięgną po lekturze tej recenzji na półkę po zakurzone pudełko z logo SW i jeszcze raz obejrzą sobie całe widowisko - naprawdę warto. Z czystym, imperialnym sercem mogę polecić (chociaż nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek z czytelników tego jeszcze nie widział).


40     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : recenzja - SW:Epizod V