50     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Ciepły chłód stali cz.3


CIEPŁY CHŁÓD STALI cz.3

Marcin " Martin " Traczyk


Tatooina, różne źródła podają, że prawdopodobnie kiedyś była planetą niesamowicie zieloną, przy której zielone lasy Naboo to przydomowy zagajnik. Niestety do dzisiejszych czasów nie przetrwały żadne dowody na potwierdzenie tych podań, a w całej galaktyce nie ma istoty żyjącej tak długo by pamiętać te czasy. Planetą tą niegdyś bezapelacyjnie rządził ród Huttów, lecz po śmierci Jabby jego krewniacy nie radzili sobie w utrzymywaniu porządku wśród niewolników, przemytników, oprychów i niedobitków wojsk Imperium (które przemieniły się w bandy zbójeckie) - głównych (nie licząc rdzennych) mieszkańców Tatooiny. Dziś na Tatooinie bardziej niż kiedykolwiek liczyła się siła i zasobność twojej sakwy. Zwykli, prości mieszkańcy trudniący się rolnictwem dawno już ją opuścili by znaleźć się w miejscu bardziej bezpiecznym, czyli gdziekolwiek byle nie tu.
Dwunastogodzinna podróż i incydent na pokładzie niezwykle zmęczyły Jaza, postanowił zatem jak najszybciej znaleźć jakiś pokój w choćby najtańszej gospodzie. Kilka godzin snu bardzo pomogłoby mu w późniejszych poszukiwaniach podejrzanego skupiska Mocy. Niebezpieczeństwo spotkane w czasie podróży, brak możliwości sięgnięcia po miecz i bezradność jaką wtedy odczuwał uświadomiły mu jak szybko może nadejść chwila "ostatecznej ostateczności", kiedy to będzie zmuszony użyć Mocy. Przecież gdyby mężczyzna na statku nie został przez niego ogłuszony, a później powstrzymywany przez kompanów, prawdopodobnie dobyłby swojego miecza, a wtedy czekałaby go niechybna śmierć z rąk jakiegoś innego, najprawdopodobniej upadłego Jedi. A dlaczego? Dlatego, że jego miecz został ukryty na dnie torby z którą podróżował. Teraz Jaz już wiedział, że miecz musi bez przerwy nosić przy pasie, na wypadek "ostatecznej ostateczności".
Po kilku minutach przechadzki po niewielkiej portowej mieścinie Jaz znalazł wyglądającą przyzwoicie gospodę. Nosiła ona nazwę "Pod Gwiazdą Śmierci". Ta niewielka, jednopiętrowa konstrukcja bliska była już zawaleniu jednak na tle kilku gospod, które mijał po drodze prezentowała się najlepiej. Dodatkowym plusem było jej położenie na uboczu, na szarym końcu mieściny. Wewnątrz wcale nie było lepiej. Po ciasnej salce rozstawionych było wiele przegniłych i rozpadających się stołów, a przy nich stały rozpadające się (chyba wszystko w tej gospodzie się rozpadało) ławy. Po lewej stronie znajdował się bar obsługiwany przez przypominającego dziką świnię gospodarza, właściciela przybytku. Po prawej znajdowało się ogrzewające całą gospodę ognisko, nad którym, o dziwo, piekła się dzika świnia. Gospoda mimo swojego położenia na uboczu nie narzekała na brak klientów, wręcz przeciwnie - pękała w szwach. Jaz podszedł do gospodarza.
- Czy dostanę tu u was jakieś lokum?
- Na górze mam jeszcze jeden pokój jednoosobowy, zwykle mieszkają tam moje dzieci, ale odstąpię ci go wędrowcze za dziesięć blaszek durinium - ochrypły głos i tępy śmiech przypominającego dziką świnię gospodarza wskazywały, iż mężczyzna był gotowy sprzedać własną matkę, wystarczyło zaproponować odpowiednio dużo.
- Potrzebuję go na jedną noc - rzucił gospodarzowi sakiewkę - teraz chcę coś zjeść.
- Zaraz podam - głos gospodarza, który otrzymał sakiewkę stał się teraz bardziej uprzejmy i przyjazny.
Jaz zasiadł przy jedynym wolnym stole i oczekiwał na posiłek. Po chwili przyniosła go piękna kobieta, niewolnica, w którą Jaz zaczął się wpatrywać. Ona prychnęła jedynie coś pod nosem, prawdopodobnie miała wielu takich adoratorów. Po przejawieniu swojego zdegustowania postawiła przed Jazem talerz pełny mięsa, oraz dzban krwistoczerwonego wina. Posiłek bardzo przypadł Jazowi do gustu.
Gdy go skończył począł swobodnie sączyć wino i wpatrywać się w odwróconą do niego plecami kelnerkę. Podziwiając widoki zastanawiał się jednocześnie nad problemem skupiska Mocy, nad swoją misją i czy mężczyźni, z którymi przyleciał na Tatooinę mogą mieć z tym wszystkim jakieś powiązanie.
Bezustannie nachodziła go również myśl czy jego chwilowe nie podleganie zasadom Jedi pozwala mu na chwilę zapomnienia, choćby z urodziwą kelnerką. W tym momencie do Jaza podeszło kilka osób o budowie humanoidalnej, ich rasy jednak nie dało się sprecyzować, byli to zapewne tutejsi "mieszańcy" - potomkowie małżeństw zawieranych pomiędzy osobami innej rasy.
- Podobno jako bogaty wędrowiec postanowiłeś postawić wszystkim obiad.
- Podobno tutejsi ludzie są uprzejmi, ale chyba się mylę tak jak ty w sprawie mej uprzejmości - Jaz powstał i zaczął patrzeć przywódcy kilkuosobowej gromadki w oczy, liczył, że ten przestraszy się jego wzroku i odejdzie nim dojdzie do jakiejś bójki, której prawdopodobnie jedynie Jaz chciał uniknąć.
- Powiem więc inaczej: ja i moi przyjaciele chcemy się najeść i napić, a ponieważ zapomniałem sakiewki to ty za to zapłacisz i podziękujesz mi, jeśli przeżyjesz do rana.
- Powiem więc inaczej - to powtórzenie wyraźnie zirytowało mało rozgarniętego rozmówcę - jeśli nie zostawicie mnie w spokoju i czym prędzej nie wrócicie do swoich wiejskich domków wtedy dojdzie do rozlewu krwi, a tego jako gość tego przybytku chcę uniknąć - Jaz rozumiał już, że nie załagodzi sytuacji szybko więc myślał, w jaki sposób pokonać rosłych oprychów (teraz zauważył, że było ich sześciu), sądząc po zapachu wyraźnie wstawionych i skorych do udziału w jedynej miejscowej rozrywce. Oprych usłyszawszy odpowiedź stał się zielony ze złości, zacisnął więc pięść i wystrzelił ją w kierunku lewego policzka Jaza. Młody padawan nie czekał na cios, szybko uchylił się do ziemi, a pieść, początkowo wymierzona w jego twarz zatrzymała się na jednym z kolegów jego namolnego rozmówcy. Uderzony oprych padł nieprzytomny. Nie było czasu na fetowanie udanego uniku, Jaz chwycił pod ramię jedną z przegniłych ław i błyskawicznie ściął nią dwóch następnych oprychów, którzy trzymając się za brzuchy padli na ziemię. Dwóch następnych od razu rzuciło się na Jaza, ten zwinnie przeskoczył pomiędzy nimi, choć sufit był bardzo niski i istniało zagrożenie, że zahaczy o belki stropu. Znalazłszy się za plecami dwóch napastników Jaz chwycił ich za głowy i z całą siłą uderzył jedną o drugą. W ten sposób do pokonania pozostał już tylko herszt oprychów, który nie wiedzieć czemu znalazł się po drugiej stronie gospody. Jaza bardziej jednak zdumiała obojętność innych ludzi i gospodarza, który nawet nie obserwowali przebiegu walki. Wtedy w rękach oprycha pojawił się pewien metalowy przedmiot, który po ułamku sekundy zabłysnął światłem. W głowie Jaza nie pozostawały już żadne wątpliwości: oprych był upadłym Jedi, a właśnie nastąpiła "ostateczna ostateczność". Młody padawan postanowił więc przyzwać swą Moc. Napastnik ruszył w jego stronę i biegł myśląc, iż uśmierci bezbronnego podróżnika. Gdy ostrze zbliżało się do Jaza ten wykonał lekki krok w lewo i przykucnął. Gdy rozpędzony oprych mijał jego skuloną postać młody padawan dobył swojego miecza i szybkim ruchem umieścił go na wysokości nerek przeciwnika rozcinając go w pół. Gdy jego ciało padło na ziemię wszyscy znajdujący się na sali zerwali się z miejsc, wtedy Jaz poczuł jak zostaje uderzony jakimś bardzo twardym przedmiotem w głowę. Ostatnie, co widział to smukłe nogi pięknej kelnerki, ostatnie co pomyślał to: "Dlaczego tego nie wyczułem?"


50     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Ciepły chłód stali cz.3