CIA - Star Zone - Honor
SS-NG #33 wakacje 2005
52






Adrian "Pellaeon" Szumowski
    Wreszcie nadeszły oczekiwane od dłuższego czasu wakacje. Niektórzy już mogą cieszyć się ich urokami, inni z kolei muszą cierpliwie wytrzymać jeszcze kilka dni. Czeka nas wielka laba, aż do przyszłego września, lub października. Czas ten każdy spędzi na swój własny sposób: jedni gdzieś daleko od domu, cały czas leniuchując, inni będą równie daleko ciułać euro do euro, lub dolara do dolara, jeszcze inni przesiedzą ten czas w domu lub dość blisko imrezując, lub gapiąc się w ekran komputera/telewizora. Wypadałoby zatem zaproponować coś, co można zabrać ze sobą dosłownie wszędzie. Tym czymś może być na przykład…
  Książka


Na naszym rynku jest wiele pozycji z gatunku fantasy i science fiction. Większość z nich to pozycje jednorazowe, część to niewielkie cykle liczące sobie po kilka – kilkanaście książek. Jeszcze inne rozrosły się do rozmiarów niewielkich bibliotek – jak oczywiście Star Wars, czy choćby seria o przygodach Conana. Z oczywistych względów, trudno takie cykle polecać – filmów przecież o nich było całkiem sporo, choćby „Zemsta Sithów”, którą oglądać można jeszcze w co poniektórych kinach – jeśli ktoś jeszcze tego nie zrobił.
Cykl, do którego lektury gorąco bym was zachęcał nie jest długi… zbytnio. Liczy niejako 9 tomów, plus trzy zbiory opowiadań. I może tomiszcze do najcieńszych nie należą, ale lektura nie nastręcza zbyt wielu trudności – czyta się szybko, łatwo i przyjemnie. I od razu zaznaczę, że nie znajdzie się tu żadnych skomplikowanych zagadnień natury moralno – etycznej. Podział jest prosty: dobrzy – źli. Złych oczywiście należy zabić: jak najszybciej i jak najwięcej, bo inaczej w przyszłości będą z nimi kłopoty. Oczywiście propaguje wzniosłe wartości, taki jak patriotyzm, tolerancja, sprawiedliwość, honor, etc., ale czyni to niejako mimochodem: w dobrym zawsze znajdziemy takie cechy, a zły ich po prostu nie rozumie, lub nie akceptuje.
Ale przejdźmy do konkretów: główną bohaterką tego cyklu, która niejako użyczyła mu nazwy jest postać pani komandor Honor Harringtom, która ostatecznie kończy jako admirał (dwóch marynarek), księżna i patronka, oraz bohaterka dwóch gwiezdnych systemów, o pseudonimie „Salamandra”. Ale zacznijmy od początku.
A w pierwszym tomie cyklu, „On Basilisk Station” lub po polsku „Placówka Basilisk” poznajemy pewną młodą panią komandor, która w czasie manewrów prowadzonych przez flotę Gwiezdnego Królestwa Manticore, obejmuje dowodzenie nad lekkim krążownikiem „Fearless”. I na tym koniec dobrych wieści: krążownik jest stary, niewiele większy od niszczyciela (ma jedynie 90.000 ton, w porównaniu do superdreadnoughta, który jest największą jednostką i ma masę rzędu 8 – 8,5 mln ton – kochane maleństwo, co?). Ponadto admirał Sonja Hemphill, mająca ksywę „Upiorna” i kochająca wszystkie wynalazki, jakie jej w ręce wpadną, zmodernizowała go tak, że nie jest w normalnej walce w stanie zniszczyć czegokolwiek, bo zamiast rakiet czy laserów, ma na pokładzie lancę grawitacyjną służącą do niszczenie osłon i torpedy plazmowe – nie do zatrzymania, ale broń o żałosnym zasięgi – 1 s świetlna, tj. ok. 300.000 km. Dla porównania: rakiety mają zasięg od 3 do 13 mln km, a broń energetyczna (lasery i grasery) jest w stanie przebić osłonę z odległości 700.000 km.
A mimo to naszej bohaterce udaje się za pierwszym razem bez problemu podejść i zniszczyć flagowiec formacji przeciwnej, po czym bez przeszkód uciec. Nic dziwnego, że na 14 podobnych ćwiczeń, w 13 „Fearless” zawsze na początku wyparowuje pod zmasowanym ogniem przeciwnika, który „per fas et ne fas” wszedł w posiadanie jego kodów identyfikacyjnych. Na koniec manewrów nasza pani komandor nie jest lubiana ani prze załogę, ani przez oficerów, ani przez dowódcą i dostaje przydział na tytułową placówkę Basilisk, czyli do systemu, gdzie wychodzi jeden z terminali nexusa Manticore, gdzie pakuje się w sam środek tajnej operacji Ludowej Republiki Haven. Operacja kończy się fiaskiem dzięki jej poświęceniu (niemal całkowitym, ale o tym poczytajcie już sami), a nasza bohaterka zostaje zauważona i należycie doceniona.

  Walka i lot


Na tle losów pani komandor, a potem kapitan, a na końcu admirał, możemy prześledzić losy wielkich zmian w tej części Galaktyki. Może tutaj na chwilę się zatrzymam, bowiem pan David Weber, autor całego cyklu troszkę zagmatwał kwestie poruszania się po kosmosie i kwestie walki okrętów. Właściwie prezentuje tutaj zupełnie inne podejście niż znane nam z przeważającej części science fiction. Tam bowiem okręty walczą niejako burta w burtę, a międzygwiezdne podróże możliwe są albo w każdym miejscu i w każdym czasie (w warunkach normalnych, np.: brak w pobliżu krążownika klasy Interdictor, lub grawitacyjnej studni jakiejś planety, etc.).
Pan Weber natomiast strasznie wydłużył dystans walki. Jak już wspomniałem, broń energetyczna skuteczna jest na dystans 700.000 km, czyli mniej więcej tyle ile wynosi średnica okołoziemskiej orbity Księżyca, czyli całkiem sporo. Ponadto rakiety mają zasięg od 3 do 13 mln km, zależy to głównie od wielkości rakiety, a ta od wielkości okrętu, który ją wystrzelił. Co więcej jest to tzw. skuteczny zasięg ataku rakiety, czyli ile może ona lecieć i manewrować. Po przeleceniu tej odległości wyczerpuje się napęd pocisku, co nie znaczy, że jest unieszkodliwiony. Po prostu łatwiej ją wymanewrować (jeśli wiadomo, że została wystrzelona). Ponadto problemem jest obrona przed rakietami, gdyż sensory aktywne okrętu ograniczone są prędkością światła, tj. w odległości 1 s świetlnej, opóźnienie wynosi 2 s, itd. tak więc dane są coraz mniej aktualne.
Pytanie zatem, jak dwie załogi chcące się pozabijać znajdą się w tak dużej przestrzeni jaką jest układ planetarny. Odpowiedź jest prosta: grawitacja. Pan Weber przyjął założenie, że zakłócenia pola grawitacyjnego rozchodzą się z prędkością większą niż prędkość światła, czyli praktycznie w czasie rzeczywistym. A produkowane są przez bardzo ciekawy napęd typu impeller, wchodzący w skład praktycznie każdego pojazdu kosmicznego od promu aż do liniowca. Włącznie z rakietami. Składa on się z dwóch pierścieni montowanych na dziobie i rufie, zbudowanych z węzłów alfa i beta. Służy do generowania dwóch ukośnych pól grawitacyjnych (cokolwiek by to nie znaczyło). Pokrywają one grzbiet i brzuch okrętu nieprzenikalną dla żadnego czujnika i broni barierą, i służą do osiąganie prędkości zbliżonej do prędkości światła w przestrzeni rzeczywistej. Co ciekawe prędkości np.: 0,6 c osiągnąć może każdy okręt, czy statek. Podstawowa różnica polega na tym, w jakim czasie to zrobi. I czy przy okazji załoga nie rozsmaruje się po ścianach, gdy przestanie działać kompensator bezwładności, który niweluje olbrzymie przeciążenia powstałe przy przyśpieszenia. I tak niszczyciel spokojnie osiąga przyspieszenie rzędu 600 g, natomiast superdreadnought – 400. A zwykły statek handlowy musi się zadowolić przyspieszeniem rzędu 200 g (no cóż, oszczędza się na wszystkim).

Jeszcze jedna rzecz: podróże międzygwiezdne. Otóż w nadprzestrzeń można wejść jedynie w wystarczającej odległości od gwiazdy, a odległość to zależy od jej masy. Niektóre wielkie gazowe giganty (jak Uriel w systemie Yetsin) również posiadają własne granice wejścia w nadprzestrzeń. Co więcej, w nadprzestrzeni występują dwa ciekawe zjawiska: pasma i grawitacyjne fale. Pasma to jakby kolejne piętra nadprzestrzeni, w których można poruszać się coraz szybciej przechodząc niejako wyżej. Wiąże się to z pewnym niebezpieczeństwem: oto pomiędzy pasmami zachodzi interferencja, która staje się coraz bardziej burzliwa im wyżej znajdują się pasma. Ilość poznanych pasm (oznaczonych literami greckimi) jest ograniczona – najbardziej energetyczne nazywa się bowiem iota. Do wyższych nie dotarł jeszcze nikt, a w każdym razie nie przeżył wystarczająco długo, aby o tym opowiedzieć. Zwiększenie prędkości można osiągnąć również za pomocą tzw. fal grawitacyjnych. Są to takie prądy morskie w nadprzestrzeni, które niosą ze sobą olbrzymią energię grawitacyjną. Niestety niszczą każdy napęd typu impeller, który znajdzie się w ich obrębie. Potrzebna jest jego rekonfiguracja w żagle Warshawskiej (swojsko brzmiące nazwisko, co?). Zdecydowanie przyspieszają one podróże, choć uszkodzenie lub utrata jednego z żagli oznacza pozostanie w tej fali na zawsze. Swoistym rodzajem fali grawitacyjnej są wormhole. Ich specyfiką jest to, że kończą się w normalnej przestrzeni i przenoszą statek niemal w tym samym czasie do terminala, czyli punktu wyjścia. Nie odkryto ich w zbyt wielu systemach. A w każdym z odkrytych było najwyżej 2 lub 3 takie wormhole. Wyjątkiem jest Gwiezdne Królestwo Manticore, które posiada 5 potwierdzonych i co najmniej jeden jeszcze nie odkryty. To właśnie nexus, czyli punkt wyjścia jest źródłem bogactwa i potęgi tego państwa.
Cały cykl jest niezwykle rozbudowany. Podany tutaj przykład nie jest wyjątkiem. Równie dobrze dopracowane są wątki polityczne, naukowe i historyczne zarówno poszczególnych planet, jak i wielkich państw międzygwiezdnych.

  Fabuła


Jest ona właściwie prosta jak przysłowiowa konstrukcja cepa: Honor musi pokonać swych przeciwników, zanim ci ją zabiją lub jej sojuszników. Przyznać należy, że nie zawsze się jej to udaje. Ale zawsze się stara. I tak wrogowie działają niejako na dwóch poziomach: jest to przede wszystkim zrewolucjonizowany moloch w postaci Ludowej Republiki Haven (coś pośredniego między ZSRR a Francją po Rewolucji), która aby żyć potrzebuje łupić kolejne systemy, a niestety najbogatszym systemem w okolicy jest właśnie Gwiezdne Królestwo Manticore. Co ciekawe z niektórymi oficerami Haven można się porozumieć znacznie łatwiej niż z własnymi. Ponadto również w szeregach Królewskiej Marynarki i systemu politycznego Manticore ma sporo przeciwników: niektórzy o naturze politycznej, inni osobistej. Jak sobie z nimi poradzi Harrington? Można przeczytać na wiele setkach stron każdego tomu. Od siebie dodam, że lady Honor będzie miała nieprzyjemność poznać na własnej skórze uroki więziennej planety Urzędu Bezpieczeństwa Haven, o wdzięcznej nazwie Hades, jak i uroki kruczków prawnych i politycznych intryg na własnym podwórku: na Manticore i Graysonie.
Co ciekawe nie jest to wcale twór oryginalny. Inspirowany jest bowiem przez cykl powieści marynistycznych autorstwa C. S. Forestera (1899 - 1966) opowiadając o kapitanie Horatio Hornblower, młodym oficerze Royal Navy, który pnie się po szczeblach kariery w czasie wojen napoleońskich. Podobieństw jest całkiem sporo, jak np. formacje, w których walczą floty: jest to trójwymiarowa wersja szyku liniowego, czyli ściana, lub manewr gwarantujący zwycięstwo – nakreślenie kreski nad T. Dodajmy, ze w pewnym momencie, sama kapitan Harrington zaczytuje się opowieściami o pewnym marynarzu, który ma podobne jak ona inicjały.

  Konkluzja


Cały cykl jest napisany bardzo starannie, by nie powiedzieć pedantycznie. Większość poruszonych kwestii komponuje się w większą całość, a nieścisłości jest niewiele i mają raczej charakter drugorzędny. Choć niestety zaczynają się pojawiać coraz częściej. No cóż, widać że pan Weber już się trochę tym cyklem znudził. Ponadto do opowiadań zapraszani są także inni pisarze, np. Eric Flint, Timothy Zahn, czy John Ringo. Dodajmy, że cykl ten nadal się rozwija. Wydawnictwo Rebis zapowiedziało wydanie w III kwartale tego toku powieści „Crown of the Slaves” opowiadającej raczej o bohaterach drugoplanowych, znanych głównie z opowiadań i utrzymanej raczej w konwencji szpiegowskiej, a w IV – powieści „War of Honor”. Tym razem to Królestwo Manticore jest w opałach, bowiem Haven po kilku mniej lub bardziej udanych zamachach rządzone jest w końcu przez mniej więcej kompetentną administrację. Natomiast Gwiezdne Królestwo trafiło w ręce rządu niezbyt światłego. Jedynym ratunkiem będzie jak zwykle „Salamandra”.
Jeśli kogoś ten cykl zainteresuje, zapraszam do lektury.
CIA - Star Zone - Honor
SS-NG #33 wakacje 2005
52