MOVIE ZONE - SKARB NARODÓW
SS-NG #30 KWIEWCIEŃ 2005






Patryk "Yisrael" Stanik
   Świat od lat jest nękany różnego rodzaju informacjami o wielkich skarbach, które czekają tylko na odkrycie. Wyobraźnię rozbudzali już templariusze, Bursztynowa Komnata czy nawet niejeden pirat. Jako że przyszła moda na wszelkiego rodzaju teorie spiskowe - powstał film Skarb narodów.
Pomysł był dość prosty - połączyć Indianę Jones'a z Wahadłem Faucalta Umberta Eco, albo Kodem Leonardo pana Browna. Cóż, może mniej w Skarbie narodów zawarto teorii spiskowych dziejów, ale jednak przekradło się kilka cokolwiek kontrowersyjnych pomysłów. Skarb, wielki skarb to coś, o czym marzą miliony ludzi, zaś niektórzy z nich nawet ich poszukują. Kończy się to zazwyczaj bankructwem czy szpitalem psychiatrycznym w skrajnych wypadkach. A co, jeśli na rodzinę nałożona jest klątwa? Tak myśli Patrick Gates (w tej roli Jon Voight, zresztą ojciec Angeliny Jolie), który jest potomkiem stajennego niejakiego Benjamina Franklina. Zaczyna się z grubej rury? Będzie lepiej. Pewnej deszczowej i niespokojnej nocy Franklin, świadomy zbliżającego się końca pędzi do Białego Domu, by powiadomić prezydenta Jacksona o czymś niezmiernie ważnym. Jako że nie spotyka go w miejcu zamieszkania, a czasu nie starcza - wypowiada tajemnicę prapradziadkowi Gatesa jedno słowo - Charlotte. I tak zaczyna się rodzinna epopeja, która doprowadzi każde pokolenie Gatesów niemal do utraty zmysłów, a już na pewno imienia.


  Kto strzela do Deklarcji?


Mamy czasy współczesne, a Benjamin Franklin Gates, w którego wcielił się Nicolas Cage, pędzi po śniegu na kole podbiegunowym znaleźć w końcu to, co nazwane costał Charlotte. Towarzyszy mu milioner (Sean Bean, znany szerzej jako Boromir z Wladcy Pierścienia) sponsorujący wyprawę i grupka ludzi. Po odnalezieniu Charlotte Cage z przerażeniem zrozumiał, że mapa do skarbu znajduje się... na odwrocie Deklaracji Niepodległości, jednego z najcenniejszych dokumentów, jakie istnieją na świecie. Ale skąd wiadomo, za czym tak pędzi rodzina Gates'ów? To tłumaczone jest już na wstępie. Historia tak prosta, że aż trywialna. Z wiekami Egipt bogacił się, ale po najazdach tracił skarby, które wywożone były i tak np odnaleźli je templariusze, którzy doszli do wniosku, że tak wielki skarb nie może należeć do jednego człowieka, nawet króla więc postanowili ukryć bogactwa. Z biegiem lat skarb rozrastał się. Nagle znalazł się w ręce buntujących się przeciw monarchii Amerykanów, a konkretnie masonów i wolnomularzy, do których należeli między innymi Washington i Franklin.


  Schody do... piekła?


Ci ukryli skarb tak, by angielskie wojska nie weszły w jego posiadanie, zaś drogę doń prowadzącą oznaczyli wieloma symbolami, które przetrwały wieki.
Ben Gates jest zaś tym człowiekiem, któremu dane jest skarb znaleźć. Po sprzeczce z milionerem Ianem Howe postanawia sam ( pomocą utalentowanego, acz zbawnego osobinika Rileya Poola, w której to roli Justin Bartha ) ukraść Deklarację Niepodległości, by zapobiec jej kradzieży przez Howe'a. I tu zaczynają się rzeczy śmieszne, albowiem o ile to film przygodowy, o tyle czasem nazbyt przeciąga się strunę. Bo jakim cudem dwie osoby mogłyby ukraść Deklarację Niepodległości
Nie sądzę, żeby cała armia polska była w stanie to zrobić. No ale to przecież tylko film, więc po pasjonująych ucieczkach i strzelaninach z Deklaracją w ręku Gates i Pool uciekają ulicami Waszyngtonu z nową towarzyszką, panią Abigail Chase (Diane Kruger), która pracowała w muzeum, a którego skardziono cenny dokument.


  Zimno!


Cały film jest szukaniem wskazówek. Muszę przyznać, że pomysłowość scenarzystów naprawdę jest imponująca. Oczywiście na niesmiertelnym dolarze również znajdzie się jakaś cenna myśl, film często wraca do wydarzeń z przeszłości (jak choćby zmiana czasu po pierwszej wojnie światowej, co będzie miało wpływ na dalsze wydarzenia), które powoli układają się w logiczną całość. Mówiąc szczerze to po całej tej pracy włożonej w stworzenie takiej dość skomplikowanej historii możnaby się spodziewać czegoś więcej niż garści (no, może nie garści, ale hali przynajmniej) błyskotek. Bo tak historia, chociaż czasem pełna akcji, ciekawych wskazówek i tak dalej, jest dość sztampowa. Piękny i młody Gates, piękniejsza i młodsza jeszc ze Abigail (którzy, o dziwo, zakochują się w sobie!), gapowatu Pool - to wszystko już widzieliśmy, a jedyny sens zoabczenia filmu to po prostu dwie godziny rozrywki, chociaż z drugiej strony wiele osób wychodziło z seansu znudzonymi (ja byłem mile zaskoczony, sądziłem, że film będzie gorszy).
Jeśli chodzi o efekty specjalne to, jak zawsze w tego typu produkcjach, są i tutaj poprawne, chociaż nie jesteśmy porażeni ich jakąś wielką ilością (i chwała Bogu)


  Będzie dużo biegania


Gra aktorska jest dość marna, chociaż nie przeszkadza dobrze się bawić. Scenariusz, choć zakręcony jak świński ogon, jest zrozumiały i mimo wielkiej dozy nieprwadopodobnych sytuacji jednak bawi i raduje, a o to przeceż chodzi w tym filmie. Muzyka dość niezauważalna, ale czasem to plus (gdy muzyka jest beznadziejna na przykład). No i cóż jeszcze można dodać, skoro cała zabawa będzie opierała się na szukaniu nowych wskazówek, czasem w bardzo interesujących miejscach czy na bardzo interesujących przedmiotach. Film jest na czasie, moda na takie teorie zrodziła się z Dana Browna, sądzę więc, że możemy spodziewać się wielu podobnych produkcji (nie piszę dzieł, bo produkcji) - filmowych, książkowych, a pewnie nawet i growych. Innymi słowy film nie jest spełnieniem kinomańskich marzeń, ale nie jest też zły - ot, miły, acz bezuczuciowy przerywnik.
Czy więc Gates znajdzie skarb? Czy skarb w ogóle istnieje? Czy zdoła uciec przed Howe'm? A czy to nie jest amerykański film?
MOVIE ZONE - SKARB NARODÓW
SS-NG #30 KWIEWCIEŃ 2005