-->\n" +"" ); noweOkienko.document.close(); noweOkienko.focus(); } //-->
RECENZJA [PS2] - FIFA STREET
SS-NG #30 KWIECIEŃ 2005






Paweł "Gonzo" Kazimierczak
PRODUCENT:  EA Sports BIG WYDAWCA:  EA Games GATUNEK:  zręcznościówka WWW   CENA: 179zł PLATFORMY:   PS2, XBX, GCN
    Gdy nastaje anarchia, piłka nożna traci sens.
Były wielkie, żeby nie powiedzieć olbrzymie, obawy czy BIG podoła z nową FIFĄ. Ale kilka tygodni temu w zapowiedzi byłem także przepełniony nadzieją. Nabyłem grę drogą kupna i wrzuciłem do Xboxa. Szkoda, że parenaście dni przed FS grałem w najnowszą odsłonę ulicznej koszykówki (recenzja wraz z moim komentarzem w bieżącym numerze SS-NG). Przez to zauważyłem wiele braków i wad, które może aż tak by się nie rzucały. Może.


  


  ENTLICZEK PENTLICZEK, CO ZROBI PIECHNICZEK

Najpierw szybki przegląd po drużynach. Są najważniejsze reprezentacje wraz z kilkunastoma zawodnikami w każdej. Statystyki bazują chyba nie na umiejętnościach, lecz na częstotliwości przebywania na okładkach poczytnych tabloidów. I tak, w trybie kariery – który dokładnie omówię – bryluje Beckham czy Raul, a wiele współczesnych gwiazd piłki jest dużo słabszych. Wywołuje to jedynie totalny niesmak wśród jakiegokolwiek kibica futbolu. Pytanie, czy taki ktoś zagra w FS, a nie PES4 wydaje się więcej niż uzasadnione. Nie zrażam się, na grę czekałem kilka miesięcy, więc postanowiłem już dawno, że dam jej szansę, jaka by nie była. Zaczynam pierwszy mecz. Pierwszy zwód i włączam replay. Zawodnik drepcze i animacja szybko wskakuje na tory pokazujące mijanie przeciwnika. Wygląda to okropnie, rwana gra to bardzo poważny zarzut. Nic to, maltretuję analoga dalej. Ronaldinho zaczyna drugi manewr, a tu nagle kończy się boisko. Szkoda, że mnie wtedy nie widzieliście. Gra kosztuje 190 złotych, a teren do gry jest przeraźliwie malutki. Nabicie paska combo pięcioma czynnościami to spory wyczyn. W dodatku kompletnie nieopłacalny, bo jeżeli w momencie wykonywania ostatniego efekciarskiego przerzutu gałę przejmie niecny oponent to koniec z naładowanym gamebreakerem. Piłka zatrzymuje się (o cholera!) przy nogach bramkarza, ten majestatycznie niczym jakiś najwyższy bóg starożytnej i dawno zapomnianej religii z Ameryki Środkowej ugina stawy kolanowe, co powoduje obniżenie się poziomu tułowia. Następuje po tym równie monumentalne co pompatyczne wystawienie przed siebie kończyn górnych – cały czas z kamienną powagą wymalowaną (można zaryzykować stwierdzenie wyrzeźbioną) na twarzy – i zastyga z rękoma na piłce. W tym momencie przypomina posąg Michała Anioła. A mój zawodnik, któremu cyborg „zabrał” piłkę potulnie niczym owieczki w SHEEP wraca na swoja połowę nawet się nie oglądając. Ja oczywiście tracę nad nim kontrolę na tę krótką chwilę i odzyskuję ją dopiero gdy ten dotrze do linii środkowej. Chciałbym pozdrowić producentów pada eSki numer 743040082A i podziękować, iż kontroler wytrzymał moje próby przełamania go. Wyłączam Xboxa.


  


  IDEALNA EKTRAKLASA

Teraz następuje seria codziennych zdarzeń niezmąconych graniem na konsoli. Na ów – w obecnym obliczu odważny – czyn decyduję się następnego dnia. Żałuję. Rozpoczynam kreację alter ego. Koleś zwyczajny, bez ukierunkowań w jakiejś dziedzinie. Ciuchów jest mało, twarzy niewiele, ogólnie z oferowanego przez FIFA STREET sklepiku powiewa biedą, jak z mojego osiedlowego bazarku. Nasza kariera będzie standardowa: od żółtodzioba nie odróżniającego wślizgu od strzału aż do mięsistego wymiatacza podwórza. Bogactwo rozgrywek elektryzuje. Gramy zwykłe mecze o małą kasę (tutaj zwaną reputacją), puchary (czytaj: trzy zwykłe mecze) oraz danie główne: zwykłe mecze, w których stawką jest jakiś znaczący gracz. Za wszystko dostajemy wspomniane punkty i powodujemy kolejne dostawy w sklepie. To wszystko, nie ma choćby statystyk strzałów w obrębie całej kariery, nic z tych rzeczy. Nasz skład liczy osiem osób, z czego na mecz wystawiamy cztery z nich. W trakcie trwania spotkania nie dokonujemy zmian, ale w ramach rekompensaty nasi podopieczni nie męczą się. Oryginalne. Debilne. Zabawa sprowadza się do tego, że machamy prawą gałką robiąc triki, strzelamy w długi róg i to właściwie wszystko. Gra się do pięciu zdobytych goli, tylko puchary mają ograniczenia czasowe (6 minut na zwykły mecz i 10 na finał).
Zdobycie pucharu to żadna satysfakcja, jedyne co może do tego mobilizować to kolejne miejsca do kopania. Wrodzona perfidia panów z BIG uderzyła jednak we mnie ze zwielokrotniona mocą, gdy po niespełna 10 godzinach wymuszonego grania miałem wszystko odblokowane. Okazało się, że najbardziej są dopracowane pierwsze boiska, dostępne od początku gry oraz ostatni teren na opuszczonym dworcu kolejowym w Londynie. Wszystkich jest dziesięć, ale fajnie gra się tylko na czterech z nich. Reszta to przeciętniaki, zapewne nawet nie zauważyłbym ich braku. Mimo to, areny zmagań uważam za trafiony pomysł (poza ich wielkością).
  FIFA FAIR-PLAY

Wydawałoby się, że zasada uczciwej rywalizacji jest bardzo promowana przez FIFA, w edycji STREET flagowej piłki EA Sports zobaczycie, że niestety nie do końca. Najskuteczniejszą metodą przerwania akcji przeciwnika jest brutalny i ordynarny wjazd w nogi. Sędziego nie ma, więc nic się dzieje. „Kontuzje nie istnieją.” jakby rzekł chłopiec z domu Wyroczni z MATRIXA. Już Albert Camus, autor DŻUMY, MITY SYZYFA czy OBCEGO powiedział „Wszystko, co wiem o moralności, zawdzięczam futbolowi.”. Hańba, EA BIG. Zawsze gramy dla siebie, zmagania gwiazd piłki nożnej obserwują może trzy miernie wykonane modele. Brakuje mi strasznie okrzyków, oklasków i śpiewów, w wydaniu ulicznym mogło to zostać genialnie zrealizowane, a element ten, jak wiele innych, także został pominięty. Kolejny minus to nie doszlifowanie wykonania zwodów. Przerzucając piłkę nad rywalem czy zakładając mu siatkę, nasz gracz obiegnie go, ale zamiast nakierować się na skórzany obiekt westchnień wielu ludzi, pobiegnie w inną stronę. Futbolówki za każdym razem trzeba szukać, a w ogniu bitwy i ogromnego zamieszania, jakie panuje na boisku jest to bardzo trudne zadanie. Gra reklamowana była jako niesłychanie szybka i ociekająca miodem, przy próbie strzału okazuje się być niedogotowanym bublem. Gracze w czasie wykonywania tej czynności mogliby na chwilę odejść od konsoli i wziąć tabletkę na uspokojenie. Tak, trwa to koszmarnie długo a bramkarze radośnie i niewinnie zastanawiają się, w jaki sposób zaraz puszczą gola. O ile przerysowane twarze zawodników nawet przypadły mi do gustu (wreszcie jakaś odmiana) to ich mimika praktycznie nie istnieje. W dobie HALF-LIFE 2 czy nadchodzącego BROTHERS IN ARMS automatycznie dyskwalifikuje to taką grę. Wspomniałem już o źle zaprojektowanym combo, ale nie pisnąłem ani słówka o gamebreakerach. Jakiekolwiek porównanie z NBA STREET V3 mija się z celem, gdyż w FS możemy tylko oddać strzał ze zmniejszona szansą na obronę. Zero widowiskowości, sam już nie wiem, czy gram w to, co tak mistrzowsko wyglądało na trailerach. Denerwuje mnie też nachalny product placement, czyli atakujące nas zewsząd reklamy firm sportowych. I bez tego wiem, co jest najdroższe, serdecznie dziękuję za takie podpowiedzi. Mecze rozgrywa się bez emocji, zaangażowanie gracza sięga sławnego metra mułu z dna. Sedno – grywalność – szybko przeradza się w niechęć, obrzydzenie, a na końcu znienawidzenie. Z umiarkowaną przyjemnością możemy zagrać do pięciu meczy. Potem tylko rutyna, płacz i zgrzytanie plomb, tudzież wyrywanie sobie protez. O szczegółach pokroju braku muzyki w replay`ach, blokowaniu się piłki w narożnikach boiska (trzeba restartować grę) i przenikaniu jej przez bramkarzy (zdobyłem kilka takich, silnie „uduchowionych” bramek, hehe) nie mam ochoty nawet pisać. Już bardziej pojechać się nie da.


  


  CZEMU ZAWSZE MASKOTKI NAJWIĘKSZYCH IMPREZ PIŁKARSKICH NOSZĄ TAKIE BEZDENNIE GŁUPIE IMIONA?

Są plusy, nic na świecie nie jest czarne lub białe. Choć FIFA STREET jest raczej czerniawa. Dla początkujących zaletą będzie dziecinne sterowanie, niczego nie trzeba się uczyć. Poza tym upadki graczy są względnie śmiesznie wykonane, bo o ile w życiu taki ktoś były kaleką do końca życia, w nowej grze EA Sports BIG wstaje i jedynie otrzepuje się z kurzu. Zwody też są pomysłowe, miło by było umieć to naprawdę. Teraz cała Europa żyje jednak maestrią gola Ronaldinho w meczu Chelsea – Barcelona ustalającego wynik na 2:3. Takiego czegoś nie ma w FS, a szkoda. Ogólnie, triki są fajne i przyjemne, ale nie na dłuższą metę.


  


Za plus uznaję też brak w tak słabej grze Zidane`a, bo byłaby to najczystszej wody profanacja. Muzykę opisałem pokrótce w zapowiedzi w poprzednim numerze. Zaplecze finansowe EA nie zawiodło i etatowy ich muzyk Fatboy Slim czy Timo Maas dołożyli wszelkich starań, żeby ścieżka dźwiękowa poprawiała klimat. Komentarz jest równie fachowy, byłem nim pozytywnie zaskoczony. Nie tak doskonały jak w siostrze – koszykówce, ale satysfakcjonujący. Podobało mi się też swoiste outro po zdobyciu ostatniego pucharu. Pokazowe urywki z akcji naszej drużyny to niezły pomysł. Sami widzicie po ocenie, że nie jest to gra warta kampanii reklamowej i morza pieniędzy jakie w niej utopiono. Co najdziwniejsze, sami twórcy najwyraźniej o tym wiedzą i w jednej z pierwszych miejscówek umieścili dla nas podpowiedź: za bramką leży piłka do kosza. Niesmaczna ironia.

--
Jest jak Miriam, na pierwszy rzut oka niby wszystko gra, ale po dokładniejszym zbadaniu nie będziecie jej chcieli nawet za 10 000 funtów.
RECENZJA [PS2] - FIFA STREET
SS-NG #30 KWIECIEŃ 2005