-->\n" +"" ); noweOkienko.document.close(); noweOkienko.focus(); } //-->
MOVIE ZONE - Grudce
SS-NG #28 LUTY 2005






Krzysztof "Kosynier" Kosiecki
    Film budzi moim zdaniem mieszane uczucia. Jak się o tym pomyśli to jest to w zasadzie całkiem przyzwoity dreszczowiec, jednak po tej całej reklamie można się było spodziewać czegoś lepszego. Ciemność, przerażenie, zło to wszystko występuje i jest zmieszane w odpowiednich proporcjach. Wyczuwalny jest jednak brak tego ciężkiego do zdefiniowania czynnika, który powoduję, że dana produkcja staje się hitem. Można odnieść wrażenie jakby film był robiony na siłę albo brakło dostatecznie wysokiego budżetu na motywacje dla reżysera i ekipy.

     Początek to kilka na pozór niepowiązanych ze sobą (i raczej mało normalnych) scen, ale o tym później. Akcja nigdy nie wychodzi po za obrzeża Tokio a wszystko kręci się wokół starego, lecz dobrze zachowanego domu na przedmieściach zbudowanego w tradycyjnym (Japońskim) stylu, który całkiem po prostu jest nawiedzony. Główna bohaterka Karen (Sarah Michelle Gellar) jest studentką, która przyjechała do stolicy Japonii za swoim chłopakiem Doug-iem (Jason Bebr) i ze względów prawno-proceduralnych w wolnym czasie musiała pracować w opiece społecznej, co zaprowadziło ją do owego feralnego domu. Jej cechą szczególną wyróżniającą z pośród innych bohaterów pierwszo i drugo planowych jest po prostu fakt, że przeżyła do końca filmu w przeciwieństwie do innych, którzy jakoś związali się z tym przeklętym miejscem.


  


Chciałbym tu sprostować pewne wprowadzające w błąd informacje pojawiające się w wielu reklamach czy recenzjach filmu. Można przeczytać, że tytułowa klątwa wprowadza ludzi w szał na chwile przed ich śmiercią a potem przenosi się na kolejne ofiary. Jest to prawdą w przypadku oryginalnej produkcji japońskiej, ale remake nie jest tylko biernym powielaniem, prawda? Poza samym faktem śmierci nic tu nie jest prawdą. Splamione zostało pewne miejsce, w którym dalej utrzymuje się pamięć dawnej zbrodni i powiela się na tych, którzy je odwiedzą zupełnie jakby rozgniewane duchy szukały ujścia dla bezsilnej wściekłości, która towarzyszyła ich śmierci. Czynią to mordując ludzi, którzy zawitają w progach ich rezydencji, jest to warunek konieczny. Co do samego szału to ludzie są raczej roztrzęsieni, gdy koło nich kręci się upiór, ale nie można tu mówić o niczym więcej jak tylko o przerażeniu.


  




Strach jest także tym, co towarzyszy widzowi nadając tempo całej akcji i będąc najmocniejszą stroną filmu. Przypuszczam, że co mniej odporni znów będą się obawiali zajrzeć pod łóżko jak za szczenięcych lat. Może i ciężko w to uwierzyć jednak pomimo takiej atmosfery seans w kinie może być męczącym przeżyciem, wiąże się to z nie linearnym ciągiem zdarzeń. Pomysł sam z siebie jest całkiem niezły, gdzie przecież jest napisane, że wszystko musi być poukładane w chronologicznej kolejności? Problem polega na zbytnim poszatkowaniu pierwszej połowy. Im bliżej końca tym lepiej, na pochwałę zasługuje jedna z końcowych scen, w której przeszłość i teraźniejszość dosłownie przenikają się. Tym niemniej nie zmienia to faktu kompletnego pomieszania scen początkowych zupełnie jakby ktoś źle je posklejał na ostatnim etapie produkcji. Zmusza to widza do ciągłego wytężania umysłu celem zrozumienia, co właściwie się dzieje, samo z siebie jest to pozytywne zjawisko, ale chyba rozumiecie, iż ze wszystkim można najzupełniej w świecie przedobrzyć. Niestety nie jest to koniec widocznych błędów stanowiących poważny problem w oszacowaniu jakości filmu. Spodziewam się spotkać ze sprzeciwem wielu ludzi, ale pokazywanie w pełnym świetle potworów czy innych kreatur jest dużym błędem.
Pół biedy gdyby były to tylko urywki czy zamazane mignięcia, ale twarz upiora widoczna jest, co chwile. Zawsze w takich sytuacjach istnieje ryzyko, ze widownia przyjmie takš istotę ze śmiechem czy wręcz niesmakiem. Na szczęście nie ma tu aż tak źle jednak najlepszym generatorem strachu jest wyobraźnia a pokazywanie zjawy wprost (patrz zdjęcie) wiele ujmuje. Wszystko przybiera coraz to gorszy obrót, gdy już wiemy dokładnie, z czym mamy do czynienia. Sytuacje ratuje nieznany los ofiar, widzimy coś, co nazwałbym „polowaniem” i ewentualnie sam atak, ale potem już tylko słyszalne sš same krzyki lub akcja od razu przechodzi do następnego zdarzenia, czasem dowiadujemy się, że ofiary nie żyjš a czasem po prostu znikajš bez śladu. Stanowi to pewien bufor bezpieczeństwa gdyż sztandarem filmu jest samo przerażenie a nie „blood & gore”, który mógłby przerzedzić szeregi widzów. Ponadto dodaje to upragnionš nutkę tajemniczości. Na pochwałę zasługuje również charakterystyczny dźwięk wydawany przez upiora porównywalny do....... właściwie to ciężko powiedzieć do czego, to trzeba samemu usłyszeć.


  


Cały czas się zastanawiam czy film amerykańsko-japoński był u samych podstaw dobrym pomysłem? Japońska kultura różni się w znaczącym stopniu od naszej kultury zachodu. Myślę, że Hollywood chciało zarobić na filmie "Ju-On", ale w swej oryginalnej postaci nie nadawał się do rzucenia na rynek zachodni ze względu na wspomniane różnice, o których można by oddzielny felieton napisać. Postanowiono, więc wykorzystać dobry pomysł i tak wszystko nakręcić, aby zadowolić amerykańskiego widza. Jak zawsze w takich sytuacjach doszło do pewnych zgrzytów i stąd pewno wspominane we wstępie odczucie. Przypuszczalnie wynika to z wyraźnej przewagi wpływów amerykańskich nad japońskimi. Chociaż czego można by się spodziewać, gdy wybrano japońskiego reżysera Takashi Shimizu a finansowaniem zajmowali się amerykanie. Z przykrością przyjąłem ogłoszone ostatnio plany nakręcenia drugiej części. O ile pierwsza jeszcze stoi na jakimś poziomie to jest niemal pewne, że druga będzie leżała na całej linii. No cóż 65 milionów czystego zysku, w chwili pisania tego artykułu, to powód wystarczający, aby dalej doić widza. Cały czas jestem nieokreślony raz chwaląc a raz besztając omawiany film. Niestety taki on właśnie jest: (jak zresztą chyba wszystko, w czym maczał palce Hollywood) bardzo dobry pomysł, udana gra aktorów a tuż obok błędy wynikające po prostu z braku troski, czy jak kto woli pasji. Momentami niektóre sceny wydają się być wręcz powycinane z innych filmów a czasem widać przebłyski geniuszu reżysera, w pewnej chwili wszystko się może wydarzyć a po minucie moglibyśmy robić za wróżki z kryształowymi kulami. Pomimo walorów artystycznych końcówka jest z tego powodu kompletną klapą, gdy wszystko jest do przewidzenia. Ogólnie mamy do czynienia z całkiem niezłym epizodem w historii kinematografii. Jeżeli masz ochotę drogi widzu na dreszczyk emocji to polecam ci tą pozycje ze szczerego serca, ale jeżeli szukasz jakiejś głębszej fabuły czy zaskakujących zwrotów akcji to obawiam się, że trafiłeś pod zły adres. Decyzja należy do was, ode mnie to już wszystko.





  


MOVIE ZONE - Grudce
SS-NG #28 LUTY 2005