-->\n" +"" ); noweOkienko.document.close(); noweOkienko.focus(); } //-->
EMU FARMA - Legend Of Zelda: Link's Awakening
SS-NG #28 LUTY 2005






Michał "Xtense" Stopa
Wszyscy fani konsol Nintendo z całą pewnością znają elfa w zielonym ubranku, posiadającego mieczyk, tarczę i sporo odwagi. Zresztą, nic dziwnego - seria LEGEND OF ZELDA to seria sztandarowa, tuż obok czerwonego hydraulika uwielbiającego grzyby i zielonego gada, który daje się ujeżdżać jak koń. Ale dlaczego akurat LoZ? Może dlatego, że do dzisiaj jest na wskroś oryginalna.
  Deszczu strugi.

     Wszystko zaczęło się, gdy nasz mały elf, Link, po raz drugi (ale nie ostatni ;) ) z kolei uratował księżniczkę Zeldę przed złym magiem Ganondorfem. Poczuł się już trochę zmęczony, więc postanowił zrobić małe wakacje na wodzie, z łowieniem ryb i opalaniem się włącznie. Jednak już po tygodniu ciągłego siorbania magicznej mikstury, zdarzyło się coś niezwykłego. Burza na horyzoncie, zbliżająca się w zastraszającym tempie, hucząca od grzmotów i sikająca strugami deszczu. Link walczył dzielnie, aby nie dać się porwać falom. Niestety los chciał inaczej... Jeden z piorunów ugodził w maszt, na którym skrył się młody elf, pozbawiając go łodzi, przytomności i przyjemności. Czy to koniec? Raczej nie. Link został wyrzucony na brzeg nieznanej mu wyspy (chociaż o tym nie wie). Chłopca znajduje młode, cudne (o ile pozwala na to rozdzielczość konsolki GameBoy) dziewczę, które czując litość w sercu, zabiera go do domku, by tam go ułożyć w łóżku i... pozwolić mu się leczyć. Oczywiście burza hormonów u Linka powoduje, iż po serii rzutów na łóżku, budzi się, z imieniem księżniczki Zeldy na ustach. I tutaj wspomnieć należy, że nie był pełnoletni, więc do niczego nie doszło.


  20 lat w służbie trójmocy. Elf zwany Link.


  Pobudka.

     Co tu dużo kryć. Fabularnie, LINK'S AWAKENING nie jest podobne do żadnej z części wyprodukowanych tylko przez Nintendo (ostatnio pracują z Capcom'em. Bez komentarza.). Nie ma tu trójmocy, złych czarnoksiężników, pięknych księżniczek i denerwujących starców, a mimo to, szczeliny między pikselami są wypełnione po brzegi miodem i klimatem. Technicznie, gra jest prosta, jak obsługa szklanki z herbatą. Typowy Hack&Slash z elementami RPG, czyli gra a'la Diablo, skierowana do dzieci, młodzieży, oraz fanów Tolkiena, jRPG i elfów w mandze i anime. Zasady również bardzo proste - przejść 8 (właściwie 9) lochów, z labiryntami, potworami, kluczykami, mapami i kompasami. Potem znaleźć magiczny przedmiot użytkowy, zarżnąć boss'a i zagarnąć jeden z ośmiu amuletów (jeśli mogę się tak wyrazić). Jednak tuż po odpaleniu emulatora (lub konsolki. Pozdrawiam miłego sprzedawcę GB i dwóch cardridge'ów! ) i załadowaniu gry, wczuwasz się w tych kilkanaście ruchomych pikseli, nieznacznie przypominających elfa w czapce. Wiem co mówię - za starych dobrych czasów, tę grę wypożyczało ode mnie całe osiedle.


  Classy! (No i te 1993...)


  Piksele. Yeah.

     Kto jeszcze pamięta czerwoną lampkę obok napisu Dot Matrix, niech podniesie rękę do góry. Wydaje się, że stary dobry GameBoy nie ma już czym zaskoczyć. Ot, kilkanaście pikselów w odpowiednich miejscach. Tymczasem LoZ wygląda po prostu przecudnie. Oddaję ukłon w kierunku grafików - zrobili nie tylko ładne postacie, ale też teren pobudzający wyobraźnię. No i gwóźdź programu - potwory. A właściwie Potwory. Każdy jest inny - od starego dobrego Octorok'a (był we wszystkich częściach) strzelającego kamieniami, po zupełnie nowe krwiożercze bestie. Nie zapominając o tym, że ładne. O grafice można powiedzieć jeszcze to, że jest bardzo szczegółowa - na zwykłą trawkę są cztery klatki animacji.

Wymachy mieczem są dokładne, dzięki czemu miecz nie wygląda jak zaokrąglony sześcian. Po pewnym czasie denerwuje jednak prostota animacji bohatera - dwie klatki na chodzenie w czterech kierunkach. Chodzenie w zasadzie polega na natychmiastowym stawianiu kończyn na ziemi. Chociaż z drugiej strony, czego się spodziewać po procesorze Z80, służącym nam jeszcze od czasów ZX-Spectrum?

  Blip.

     Udźwiękowienie to napewno duży argument. Jak na konsolkę dysponującą tylko czterema kanałami dźwięku (trzy fale prostokątne [zdrówka Veeroos i Voo! :) Tak, strzeliłem babola z pytaniami do wywiadu.] i generator szumu), udźwiękowienie jest stworzone z maestrią. Na zwykłe machnięcie mieczem są 3 różne dźwięki, a dźwięk zabijanego potwora jest idealny - symulowany jest nawet pogłos! No i bomby - ten dźwięk potrafił przyśnić się po nocy spędzonej z latarką, czterema bateriami i cholernie ciężkim, "oryginalnym" GB. Wspomnieć też trzeba o muzykach, a zwłaszcza o Koji Kondo - mistrzu muzycznej ceremonii. To właśnie dzięki niemu, w grze znajdziemy conajmniej 12 w pełni rozpoznawalnych motywów, które nie tylko są rozpoznawalne, ale i miłe dla ucha. Ograniczenia konsolki są jednak słyszalne - kiedy wywołujemy dźwięk korzystający z kanału prostokątnego, ten kanał jest w muzyce wyciszany na rzecz muzyki. A, co najważniejsze - muzyka praktycznie wcale się nie nudzi.


  Wake up! GrabABrushAndPutALittleMakeUp!


  Dalej Link!

     Rozgrywka jest bardzo przyjemna - mało monotonna, urozmaicona i... hmm... nieco liniowa. Po pewnym czasie z pewnością nudzi jednostajne mordowanie wszystkiego, co się rusza na określonej planszy. A już najgorzej, jeśli utkwisz w jednym miejscu na dłuższy czas. Wprawdzie w grze jest porozrzucanych wiele "budek telefonicznych" z pomocą, która jest wręcz szkodliwie upraszczająca, to jednak posiadacz obcej wersji językowej (jak ja niestety miałem się o tym przekonać) praktycznie nie jest w stanie przejść grę w szybkim tempie. Wiem co mówię - mając niemiecką wersję cardridge'a, grałem w LoZ:LA dosłownie półtora roku. (co się przelicza na jakieś 1,5 miesiąca grania non stop ;) ). Na szczęście nie jest to niemożliwe. A co do samych lochów: Te potrafią być wręcz za proste, lub horrendalnie trudne. W ostatnich trzech etapach, nie radzę się nigdzie ruszać bez mapy i kompasu, bo jest więcej, niż prawdopodobne, że zabłądzisz. Na nasze szczęście, lochy są skonstruowane w ten sposób, że nie idzie się zaciąć, lub zrobić czegoś źle.


  Nie próbujcie tego w domu.


  KiGB.

     Polecam grę wszystkim miłośnikom Linka, jak również wielbicielom Diablo, którzy lubią bajkowe klimaty. Pierwsi mogą potraktować grę jako miłą odskocznię od standardowej fabuły, drudzy jako miłą odskocznię od zarzynania miliardów bestii z piekła rodem. Ja osobiście uważam, że jest to jedna z najlepszych części z serii. Lepsza mogła być tylko Ocarina of Time na N64.
EMU FARMA - Legend Of Zelda: Link's Awakening
SS-NG #28 LUTY 2005