-->\n" +"" ); noweOkienko.document.close(); noweOkienko.focus(); } //-->
  Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   35
                                                        

Witold "Cameron" Kowalski

PRODUCENT: Guerrilla Games    DYSTRYBUTOR: Sony Computer Entertainment   GATUNEK: gry akcji / FPP   WWW: http://www.killzoneps2.com/


Mniej więcej cztery lata temu ekipa ludzi pod nazwą „Lost Boys” rozpoczęła pracę nad grą o roboczym tytule KUN. Grupa liczyła zaledwie parę osób, co wkrótce uległo zmianie, gdyż projektem zainteresowało się Sony, dostrzegając w grze ogromny potencjał. W 2003 projekt zmienia nazwę na KILLZONE, a ekipa tworząca grę zostaje przemianowana na Guerrilla Games. Od tego momentu wszyscy posiadacze PS2 z zapartym tchem czekają na grę, która ma być dla konsoli Sony jednym z flagowych tytułów roku 2004.



Rozgłos – wydaje mi się, że słowo to znakomicie oddaje to, co działo się u nas w kraju przed premierą KILLZONE. Gra, która na świecie wzbudziła raczej umiarkowane zainteresowanie, w naszym kraju należała do jednych z najbardziej oczekiwanych przez graczy tytułów. Obszerne zapowiedzi w polskich pismach tematycznych (a zwłaszcza w jednym), olbrzymia ilość wątków i wypowiedzi na forach internetowych, spekulacje, obawy i nadzieje – wszystko to powodowało, że wielu graczy bardzo mocno kibicowało tej pozycji i niecierpliwie czekało odliczając dni do jej premiery. Przyznam się szczerze, że jako umiarkowany miłośnik strzelanin FPS, bardzo długo pozostawałem na KILLZONE obojętnym. Możecie nie wierzyć, ale grą poważnie zainteresowałem się dopiero wówczas, gdy zaczęto mówić o stosunkowo niskich ocenach przyznawanych jej przez amerykańskie serwisy o grach. Kontrowersyjne noty nieco mnie dziwiły, zwłaszcza, że europejskie pisma i serwisy oceniały ten tytuł znacznie wyżej. Postanowiłem wypróbować KILLZONE, ale nie spodziewałem się tego, że gra spodoba mi się aż tak bardzo.

(kliknij aby powiększyć)


Tematem gry jest oczywiście wojna. Tym razem wybucha ona w niedalekiej przyszłości, na planecie o nazwie Vecta, będącej jedną z ziemskich kolonii. Oddziały wierne Ziemi (ISA) zostają zaatakowane przez zbuntowaną frakcję Helghastów. Choć atak nie jest może najwłaściwszym słowem – Vecta zostaje dosłownie zalana przez wroga, a oddziały ISA zdziesiątkowane i upokorzone podobnie jak Amerykanie podczas ataku Japońców na Pearl Harbor. Gracz wciela się w postać kapitana Templara, jednego z niewielu ocalałych żołnierzy ISA, który walcząc na froncie otrzymuje od swego generała specjalny rozkaz bezpiecznego dotarcia do bazy, gdzie otrzyma dalsze wytyczne. Templar nie jest jednak jedyną postacią, w którą będziemy mogli wcielić się podczas gry. W miarę upływu czasu nasz bohater spotyka na swej drodze kolejnych delikwentów, którzy przyłączają się do ekipy i razem tworzą niewielki oddział uderzeniowy, który walcząc po stronie obrońców Ziemi zmieni oblicze wojny. Fabuła gry przedstawiona w formie świetnie wyreżyserowanych, renderowanych wstawek, (które oglądamy pomiędzy misjami) jest ciekawa, pełna zwrotów akcji i znakomicie ukazuje prawdziwe oblicze wojny, z którą będziemy mieli do czynienia grając w ten tytuł.



Cztery postacie, bo tyle oddali nam do dyspozycji chłopaki z Guerrilla Games, stanowią niewątpliwie ciekawy patent jeśli chodzi o strzelaniny FPS. Grać możemy każdą z nich, jednak wybór, jakiego dokonamy nie wpłynie znacząco na sposób rozgrywki. Obojętnie więc, w którego bohatera się wcielimy, cel misji zawsze pozostanie taki sam, nie zmieni się również droga do niego. Mimo wszystko każdą postacią gra się nieco inaczej, gdyż mają one pewne charakterystyczne zdolności, a ponadto grając określonym bohaterem dostaniemy czasem krótkie zadania, które wykonać może jedynie dany członek oddziału. Templar to żołnierz najbardziej uniwersalny, może posługiwać się każdym rodzajem broni, co czyni go odpowiednim kandydatem do wykonywania większości zadań.



Kolejną postacią jest Rico - wielki mięśniak, którego wytrzymałość i siła rażenia naprawdę robią wrażenie. Taszczy ze sobą wielkie działo, i jest przez to wolniejszy od innych, a na dodatek nie może wchodzić po drabinkach. Hakha zaś to Helghast, tajny agent ISA, który działając w szeregach wroga przekazywał zwierzchnikom tajne informacje. Może on omijać pola siłowe blokujące przejście swoim kumplom. Na koniec zostawiłem Luger, którą to panią uważam za najciekawszą postać w grze. Jej „profesja” to cicha zabójczyni, która dzięki swej szybkości i zwinności doskonale nadaje się do różnego rodzaju ciekawych manewrów – na przykład ataków oskrzydlających przy użyciu noża. Po wybraniu tej postaci gra miejscami przypomina skradankę, w której przeciwników załatwiamy po cichu. O ile bowiem różnice w rozgrywce innymi postaciami są raczej niewielkie, to grając jako Luger często można bawić się całkiem inaczej. Duży plus za tą postać dla autorów gry. Bohater, którego wybierzemy automatycznie staje się przywódcą grupy, zaś reszta kompanów podąża jego śladem skutecznie wspierając nas ogniem. Z miejsca uspokajam jednak wszystkich, którzy w tym miejscu pomyśleli o KILLZONE jako o grze typu FULL SPECTRUM WARRIOR. Nasi kompani, (nad którymi nie mamy bezpośredniej kontroli) nie giną podczas walki, co może wydawać się trochę dziwne, lecz z uwagi na wysoki poziom trudności gry jest rozwiązaniem absolutnie usprawiedliwionym. Oczywiście taki stan rzeczy nie oznacza, że postać kierowana przez sztuczną inteligencję może np. stanąć na środku placu i przyjmując „na klatę” strzały ze snajperki wycinać Helghastów w pień. Nic z tych rzeczy, sztuczna inteligencja członków oddziału działa naprawdę wyśmienicie – chowają się oni za przeszkodami, nie pchają się jak owieczki na rzeź, za to skutecznie wspierają nas ogniem, gdy przedzieramy się na kolejną pozycję. I choć czasami gracz jest w danej misji osamotniony, to jednak przez większą część rozgrywki działamy w grupie. Wyboru postaci dokonujemy przed każdą z przygotowanych jedenastu misji (z wyjątkiem dwóch pierwszych, kiedy to grać można tylko jako Templar). Misje dzielą się na poprzedzone „loadingiem” poziomy, na których twórcy gry umieścili „checkpointy” – dzięki nim po dojściu do określonego fragmentu poziomu, w razie śmierci kierowanej przez nas postaci nie musimy zaczynać rozgrywki od początku. Lokacje, które przemierzamy są dosyć zróżnicowane i zaprojektowane zostały naprawdę wyśmienicie. Przedzierać się będziemy przez m.in. ruiny centrum handlowego, slumsy, plażę, dżunglę czy też góry. Spora część rozgrywki toczy się na terenach otwartych, ale nie brakuje także starć wewnątrz budynków.

Sama rozgrywka w KILLZONE należy do niezwykle emocjonujących przeżyć, ale jest jednocześnie bardzo trudna. I mówię to szczerze – gra z pewnością poziomem trudności zniechęci niejednego gracza - „checkpointów” jest miejscami zbyt mało i są one od siebie oddalone ładny kawałek gry, a sytuacje, kiedy przez kilkanaście minut w jednym miejscu walczymy z przeważającą liczbą wroga by chwilę później ujrzeć napis „game over” i zaczynać wszystko od początku są w KILLZONE na porządku dziennym. Co prawda w walce wspomagają nas towarzyszący nam kompanii, często też (zwłaszcza w początkowych misjach) walczyć będziemy ramię w ramię z innymi oddziałami ISA (niestety, w przeciwieństwie do naszych „kumpli” nie są oni „nieśmiertelni”), ale zwykle jest to za mało, aby bezproblemowo pokonać dany etap, wszakże – jak głosi pewne staropolskie powiedzenie, – gdy Helghastów kupa i Herkules dupa ;-) Przeważająca liczba wroga i jego siła rażenia to twardy orzech do zgryzienia, dlatego w łeb bierze doświadczenie zdobyte w innych strzelaninach FPS, w KILLZONE gra się bowiem całkiem inaczej niż w inne tego typu gry. Zapomnijcie o brawurowym parciu do przodu i koszeniu wrogów niczym królików – w tej grze taki numer zupełnie nie przejdzie.
Siła wrogich oddziałów jest bowiem tak spora, że wymusza na graczu zupełnie inny sposób rozgrywki od tego, co dotychczas znaliśmy. Grać trzeba niezwykle uważnie, nie wychylać się zza osłon bez powodu, strzelać krótkimi seriami i przede wszystkim uważnie rozglądać dookoła. A także myśleć i działać zdecydowanie – bez tego nie ma mowy o przeżyciu. Momentami w grze robi się bardzo ciężko, wróg napiera coraz mocniej, a gracz, skulony za kawałkiem muru odczuwa to, co dane było wcześniej chyba tylko żołnierzom uczestniczącym w prawdziwej wojnie. Z pewnością gra, ze wszystkich wydanych dotąd na konsole tytułów najlepiej oddaje klimat prawdziwej, brutalnej wojny.



Jak w każdej porządnej strzelaninie również i w KILLZONE nie mogło zabraknąć odpowiedniego arsenału broni. A tych jest mnóstwo rodzajów – od noży i pistoletów do ręcznych wyrzutni rakiet. Ciekawym rozwiązaniem jest to, iż niektóre bronie posiadają dwa tryby użycia – np. karabinek Luger, który prócz strzelania ogniem ciągłym służy naszej pannie również do usypiania wrogów na krótką chwilę. Oczywiście dla każdego trybu konieczne są inne rodzaje amunicji, a każda postać nosić może maksymalnie trzy rodzaje broni, co niekiedy prowadzi do trudnych dylematów: zostawić ciężką broń i zabrać ze sobą znaleziony, naładowany-lżejszy karabin, czy też zachować ją licząc na to, że po drodze znajdzie się jednak amunicja? Trudne wybory to w KILLZONE normalka. Oprócz ręcznych „narzędzi eliminacji” wrogów, chłopaki z Guerrilla Games umożliwili nam skorzystanie z broni stacjonarnych. Nie jeden raz zasiądziemy przy ciężkim karabinie maszynowym, wyrzutni granatów lub przy pomocy ciężkich dział (które najpierw trzeba uwolnić „spod opieki” Helghastów) strącimy atakującego nas Dropshipa. Ogółem – pod względem środków eliminacji wrogów gra oferuje naprawdę sporo. Ci ostatni nie należą może do szczególnie zróżnicowanych, ale ich design to po prostu dzieło sztuki wśród strzelanin FPS. Podstawowa jednostka Helghastów – goście w hełmach i maskach przeciwgazowych - budzą tak ogromny respekt, jakiego nie doświadczycie w żadnej podobnej grze. Gwarantuję Wam, że gdy pogracie w KILLZONE trochę czasu, na bank odwiedzicie jakąś internetową wyszukiwarkę wpisując słowa „killzone+wallpapers”.



Technicznie gra prezentuje się niemal znakomicie. Grafika, która na screenach i trailerach prezentowała się świetnie, w akcji wygląda jeszcze lepiej. Wszystkie elementy lokacji – budynki, ruiny, wnętrza prezentują się po prostu fenomenalnie. Największe wrażenie zrobił na mnie jednak wygląd broni. To, co stworzyli programiści z Guerrilla Games zasługuje na olbrzymi podziw. W żadnej grze – czy to na konsoli czy na PC nie widziałem jeszcze tak rewelacyjnie wykonanych broni, a animacja ich przeładowywania to już istne cudo. Ręczę Wam, że gdy dorwiecie grę w swoje ręce, będziecie zdziwieni tym, co udało się osiągnąć twórcom KILLZONE. Udźwiękowienie gry stoi na równie wysokim poziomie (a może nawet i wyższym). Muzyka (którą słyszymy jedynie w niektórych momentach) brzmi bardzo klimatycznie i idealnie dopasowuje się do klimatu gry. A na ten, olbrzymi wpływ mają efekty dźwiękowe - wszystkie odgłosy strzałów i wybuchy brzmią rewelacyjnie, największe wrażenie robią jednak okrzyki Helghastów – słuchając ich, momentami przechodziły mi po plecach ciarki. Rewelacja.



Dotychczas pisałem o KILLZONE w samych superlatywach, niestety grze do ideału trochę jednak brakuje. Najpoważniejszą wadą tego tytułu są okazyjne spowolnienia animacji, które nie jeden raz daje się odczuć podczas rozgrywki. Po prostu – przy takiej jakości grafiki konsola czasami zwyczajnie nie wyrabia, choć większe spadki prędkości zdarzają się na szczęście dosyć rzadko. Drugim uchybieniem są niekiedy dziwaczne zachowania przeciwników, którzy w bliskiej odległości reagują czasami z opóźnieniem. Zaznaczam jednak, że zdarza się to sporadycznie i tylko wtedy, kiedy przeciwnik jest bardzo blisko – w dystansie Helghaści walczą naprawdę bardzo mądrze i starcia z nimi to prawdziwe wyzwanie. Grze można również zarzucić to, że jest nieco za bardzo poskryptowana i wszystkie „niespodzianki”, które zaskoczyły nas za pierwszym razem, oglądane po raz kolejny nie robią już takiego wrażenia. Cóż – sam planuje ukończyć KILLZONE po raz kolejny (na poziomie trudności „hard”) i jakoś niespecjalnie martwię się o te skrypty, ale zdaje sobie sprawę, że dla niektórych graczy może być to niemałą wadą gry. Na siłę można się jeszcze przyczepić do domyślnego, niewygodnego ustawienia trybu biegania na padzie, ale na szczęście można zmienić konfigurację klawiszy, co polecam Wam uczynić zanim jeszcze zaczniecie grać, bo bieganie z wciśniętym klawiszem L3 do najwygodniejszych nie należy. W trybie dla pojedynczego gracza KILLZONE z pewnością starczy na bardzo długo (jeśli będziecie grać na poziomie „normal” wygospodarujcie z miejsca jakieś dwadzieścia godzin wolnego czasu). Do tego dochodzi opcja rozgrywki „online”, która z pewnością ucieszy graczy lubiących poszaleć walcząc z żywym przeciwnikiem. Długo się zastanawiałem, jaką ocenę wystawić KILLZONE - dla mnie osobiście jest to jedna z najlepszych gier minionego roku. Szkoda, że twórcy nie popracowali nad tym tytułem trochę dłużej - kilka błędów rzuca się w oczy i nie pozwala wystawić grze wyższej oceny niż „dziewiątki”, choć dla mnie osobiście wszystkie te uchybienia nie mają większego znaczenia. KILLZONE to świetna gra i z pewnością stanowi pozycję obowiązkową dla posiadaczy PS2 kochających strzelaniny FPS, a także dla tych graczy, którym wojna w takim HALO wydała się zbyt sztuczna – gra Guerrilla Games to całkiem inna bajka. Zachęcam Was więc do sięgnięcia po ten tytuł, a sam odchodzę od komputera i za chwilę ponownie rozpoczynam walkę w obronie Vecty. I pamiętajcie – Helghaści nie śpią!



Halo - Xbox, Metroid Prime - GC, Killzone - PS2. I wszystko jasne.


  Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   35