Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   52
                       

Krzysztof "Genosha" Kozak


Nie oszukujmy się - większość gier to po prostu strata czasu. Kiepskiej jakości rozrywka, przez którą niszczymy sobie oczy, kręgosłup, przez którą zaniedbujemy życie towarzyskie czy szkolne obowiązki. Dlatego jestem zły, gdy muszę marnować swój czas i energię na opisywanie kiepskich tytułów. Są jednak gry, którym warto poświęcić więcej uwagi. Jedną z nich jest bez wątpienia seria BALDUR’S GATE, w tym ostatnia część sagi: BALDUR’S GATE 2: THRONE OF BHAAL.



W SS-NG #23 opisywałem drugą część BALDUR’S GATE. Wystawiona przeze mnie ocena 9/10 mówi wszystko - uważam SHADOWS OF AMN za bezsprzecznie najlepsze cRPG w historii gier komputerowych, BG2 znajduje się także na mojej prywatnej liście czterech najwybitniejszych tytułów wszech czasów [razem z CURSE OF MONKEY ISLAND, DIABLO 1 i CIVILIZATION 2]. Programiści, a może raczej artyści z Black Isle stanęli przed bardzo trudnym zadaniem: stworzeniem dodatku do tak wyśmienitego programu. Czy im się udało, gracze na całym świecie przekonali się dziewiętnastego czerwca 2001 roku.
Przekonali się. I odetchnęli z ulgą. Gra zachowała swój klimat i nie zaniżyła poziomu całej sagi, choć nie była pozbawiona błędów. Zacznijmy od najważniejszego, czyli od fabuły. Pamiętacie zapewne, jak pod koniec SHADOWS OF AMN pokonaliśmy złego arcymaga Jona Irenicusa, szaleńca pragnącego dołączyć do panteonu bogów. Akcja ToB toczy się już w zgoła innej scenerii - w świecie, którego co drugi mieszkaniec ma w sobie domieszkę boskiej krwi, a dzieci Bhaala toczą ze sobą walkę o władzę i nieśmiertelność. Trafiamy więc do obleganego przez ognistego olbrzyma Yaga-Shurę miasta [a raczej mieściny] Saradush, gdzie zawiązuje się cała akcja. Jedną z jej najważniejszych postaci jest niejaka Melissa [ang. Amelyssan], która przysporzy nam ostatecznie najwięcej kłopotów. Tak rozpoczyna się przygoda, w której splatają się losy bogów i ludów Faerunu.



Jednym z poważniejszych zarzutów stawianych BG2 był zbyt szybki rozwój akcji i ogromna ilość questów, subquestów i wszelkich dodatków do głównej historii. Ciężko było przystanąć na chwilę i odpocząć, gdyż co chwila trzeba było toczyć ciężkie bitwy i zmieniać lokacje. W THRONE OF BHAAL sytuacja wygląda jeszcze gorzej - nie ma dosłownie chwili wytchnienia, a rzucani przeciw nam wrogowie są coraz silniejsi i do ich pokonania potrzebna jest ścisła współpraca całej drużyny. Tą najlepiej jest importować z BG2, istnieje jednak możliwość wybrania sobie całkowicie nowej [kto jednak zrobi coś tak głupiego?]. Za to jeśli nie jesteśmy zadowoleni z któregoś z członków drużyny, możemy go/ją zastąpić... Sarevokiem. Jest on, jak zapewne pamiętacie z pierwszej części gry, bratem głównego bohatera. W jego żyłach płynie krew Boga Mordu, co przejawia się w żądzy zabijania i chaotycznie złym charakterze. Z dostępnych w grze wojowników tylko Korgan jest w stanie stawić mu czoło.
Dodano także nową klasę - Dzikiego Maga. Jest on czarodziejem, który nie do końca panuje nad swą mocą. Jest ona bardziej intuicyjna niż wyuczona, dlatego zawsze podczas czarowania istnieje dość duże prawdopodobieństwo, że naszemu bohaterowi coś nie wyjdzie i efekt zaklęcia będzie daleki od zamierzonego. Czasem dodatkowo pomoże nam to w walce, czasem wręcz przeciwnie - sprowadzi na nas zgubę. Jest to zdecydowanie klasa przeznaczona dla doświadczonych graczy.



THRONE OF BHAAL jest ostatnią grą, w której zastosowano charakterystyczny dla sagi interfejs i rzut izometryczny. Programiści przedobrzyli i chcąc ulepszyć to, co dobre i się sprawdzało, zaserwowali nam NEVERWINTER NIGHTS - grę, która miodnością nie sięga do pięt którejkolwiek z części BG. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że - co wątpliwe - zapowiadana niedawno trzecia część BALDUR’S GATE, o ile w ogóle ujrzy światło dzienne, powróci do rzutu izometrycznego. A wracając do ToB - sterowanie jest proste i intuicyjne, jak w każdej z gier serii. W stosunku do SHADOWS OF AMN zmieniono niewiele, co wyszło grze zdecydowanie na dobre. Wprowadzono jedynie drobne poprawki graficzne oraz dorzucono masę nowych przeciwników i przedmiotów. Dodano również nową, genialną lokację - Watcher’s Keep, dostępną także z poziomu BG2 [które jest niezbędne do zainstalowania ToB]. Jest to wielopoziomowa forteca, w której niedoświadczona drużyna nie pożyje dłużej niż pół godziny. Trud zgłębiania jej tajemnic się jednak opłaca, nagrodą są wszelkiego rodzaju skarby i walka z Demogogronem - być może najpotężniejszym przeciwnikiem w całej sadze.
O ile z zastępów wrogów możemy się cieszyć, o tyle mam wrażenie, że twórcy ToB nieco przesadzili z magicznymi przedmiotami. Pamiętam, jaką radość w BG1 sprawiało znalezienie broni +2 lub +4 w BG2. W ToB dosłownie potykamy się o oręż, który w poprzednich częściach byłby zdecydowanie najlepszym możliwym wyposażeniem. Doszła dodatkowo możliwość ulepszania wielu już posiadanych przedmiotów, między innymi Flail of the Ages [z +3 na +5], Elven Chainmail [z +4 na +5] czy Krasomyra [z +5 na +6!]. Znajdujemy tak potężne artefakty jak topór +5 [idealny dla Korgana] czy sztylet o takiej samej premii do obrażeń. Dochodzi do sytuacji, gdy magiczne przedmioty po prostu nie mieszczą nam się w ekwipunku i właściwie bez żalu wyrzucamy tak „pospolite” żelastwo jak miecze +3 czy zbroje o AC 0. Ja rozumiem, że walka z pół-bogami wymaga nadzwyczajnych środków, ale to już lekka przesada.
Właśnie przez tak potężny oręż większość walk, nawet ze znacznie wzmocnionymi w stosunku do SHADOWS OF AMN smokami, nie sprawia większych problemów. Bardziej ambitni gracze mogą więc zainstalować stworzone przez fanów patche, które sprawiają, że przeciwnicy są znacznie silniejsi i do niektórych potyczek będziemy musieli podchodzić wielokrotnie, zanim ostatecznie zakończą się one zwycięstwem. W ten sposób „podrasowano” między innymi Sendai, Abazigala czy Amellysan.
Co więcej, niektóre grupy fanów pokusiły się o coś znacznie większego - o patche całkowicie zmieniające fabułę gry. Należą do nich chociażby The Darkest Day czy The Glory of Istar. Nie grałem jednak w żaden z nich. W swym ślepym uwielbieniu dla dzieła Black Isle uważam fabułę oryginalnej wersji SoA i ToB za genialną i nie wymagającą żadnej ingerencji marnych śmiertelników.
Znacznie zwiększono limit doświadczenia - z 2,5mln pod koniec SHADOWS OF AMN do 8mln. W efekcie jesteśmy w stanie doprowadzić członków naszej drużyny do ok. 40 levelu [o ile oczywiście nie są wieloklasowcami]. Po sieci krąży jednak kilka programów, dzięki którym i ten limit doświadczenia można znieść. O ile jestem wielkim przeciwnikiem jakichkolwiek cheatów, a ich używanie uważam za zwyczajną głupotę, to przyznaję, że taką „łatkę” przy którymś tam przechodzeniu gry zainstalowałem. Dzięki niej jedną ze swych postaci, maga/woja doprowadziłem do poziomu 32/41, całe doświadczenie nabijając w sposób jak najbardziej legalny [choć momentami piekielnie żmudny].



Prym w ToB wiodą właśnie magowie, którzy mogą rzucać czary 10 poziomu, takie jak Dragon’s Breath czy Comet. Gdy w walce po obu stronach bierze udział kilku czarodziejów, efekt przypomina noworoczne fajerwerki - ekran tonie w jaskrawych kolorach, które opadając odsłaniają zwęglone ciała wojowników. Jednak każda klasa dostała od twórców gry jakiś prezent - są nim specyficzne dla danej profesji umiejętności. I tak złodziej jest w stanie zastawiać niesamowicie skuteczne i śmiercionośne Spike Traps [zadające ok. 150 punktów obrażeń, wyśmienite w walce ze smokami], szermierze są w stanie wpadać we wszelkiego rodzaju szały bojowe a druidzi przemieniają się w naprawdę potężne stworzenia. Nic, tylko grać i odkrywać kolejne sekrety gry.
W ToB duży nacisk położono na to, co najbardziej podobało mi się w SHADOWS OF AMN - czyli na interakcję między członkami drużyny. Kończąc ToB możemy dowiedzieć się, jak potoczyły się losy każdego z nich [co jest dla takiego maniaka serii jak ja po prostu... wzruszające]. Bo przecież jest to drużyna, która przez niejedno przeszła i w której zawiązały się sympatie, konflikty i oczywiście romanse. Co ważniejsze, jest możliwość doprowadzenia rozpoczętego w BG2 romansu do końca - tzn. spłodzeniu potomka, który już do ostatniej chwili będzie nam zajmował jedną kratkę w ekwipunku. Być może to właśnie z nim związana będzie akcja trzeciej części BALDUR’S GATE? Mam nadzieję, że tak, jako że losy naszej drużyny wydają się przesądzone. Nie chcę zdradzać zakończenia tym fanom serii, którzy nie grali w THRONE OF BHAAL [a są tacy?], powiem tylko, że końcowe historie wyświetlane po ostatniej walce raczej nie pozostawiają wątpliwości, że to już definitywny koniec drużyny, której początki sięgają Candlekeep i Friendly Arm Inn.



Finał gry wywarł na mnie olbrzymie wrażenie. Przez długi czas nie mogłem się otrząsnąć - jak to? To już koniec? Tysiące godzin spędzone nad grą, tysiące podjętych decyzji... czy na pewno nie zostało już nic do zrobienia? Niestety. Najpiękniejsze historie to te bez cukierkowatego happy endu, a koniec sagi BALDUR’S GATE właśnie do takich należy. Po raz ostatni przyjdzie nam spojrzeć na portrety swoich towarzyszy i przy akompaniamencie przepięknej muzyki przeczytamy ich dalsze losy. Losy, w których nie ma już miejsca dla nas. Bardzo, bardzo rzadko czuję się emocjonalnie związany z grą. Jednak to właśnie BALDUR’S GATE uważam za najpiękniej opowiedzianą, fascynującą historię i jestem szczęśliwy, ba - dumny - że mogłem brać w niej udział. Jestem wielkim fanem tej gry i nie obchodzi mnie, że - podobnie jak we wcześniejszych częściach - multiplayer jest lipny, niektóre wydarzenia są mocno naciągane [jak np. dwutygodniowa ciąża Aerie] a w akcji panuje czasem trudny do opanowania chaos. BALDUR’S GATE znalazło piękny koniec w THRONE OF BHAAL i wszystkie niedociągnięcia nie mają żadnego znaczenia. Pozostaje nam czekać na BG3 i modlić się, by kontynuacja sagi nie zniweczyła wspaniałego dorobku swoich poprzedniczek. Bo BALDUR’S GATE, a w szczególności BALDUR’S GATE 2, to moje wyrwane 2 lata z życiorysu. To nieprzespane noce, oblane egzaminy, łzawiące od monitora oczy. To skupienie całej uwagi na grze, na tej fantastycznej przygodzie, którą można przeżywać raz po raz i ciągle być nią zauroczonym jak przy pierwszym podejściu. Dlaczego? Dlatego, że gra jest tak różna, jak różna jest nasza drużyna, a jej kombinacji jest dobre kilkadziesiąt.

Wraz z Tronem Bhaala, którego przejście zajmuje 40-50 godzin, saga się skończyła. Ale grać można nadal. Gdy program po ukończeniu rozgrywki przeniósł mnie do menu, nie wiedziałem co zrobić. Bo przecież nie kliknę po prostu na „exit”, o nie. Przecież to dla mnie coś więcej niż po prostu gra. Po chwili zrobiłem jedyną rzecz, jaka w takiej sytuacji wydała mi się odpowiednia. Nacisnąłem na „new game” i... wpadłem ponownie. Obecnie z braku czasu pogrywam sobie raz na kilka miesięcy, jednak BG2 i BG2:ToB zawsze będą mieć miejsce na moim małym dysku. Może mi zabraknąć megabajtów na inne rzeczy - na filmy, na gry, które dostałem w przydziale od Drizita, na mp3. Ale BG2 będzie na tym komputerze zainstalowane tak długo, jak długo cała ta zabawa w gry będzie miała dla mnie jakąkolwiek wartość. Jest to dla mnie pozycja nie do ruszenia, pozycja, do której często wracam, mimo, iż grę ukończyłem około dwadzieścia razy. Jestem nienormalny? Być może. Ale nie pozwolę, by Jaheira, Minsc i Boo sami wędrowali Wybrzeżem Mieczy...

Ocena:
Throne of Bhaal: 7+
Saga Baldur’s Gate jako całość: 9


  Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   52