Jesteśmy we Wrocławiu, jest wieczór. Siedzimy
sobie w wygodnych skórzanym fotelach w sercu redakcji CDA,
wielu powiedziałoby: „w paszczy lwa”, „w sercu piekła”, ale
jest wyjątkowo miło. W spokojnej atmosferze zaczynamy
rozmowę...
|
|
SS-NG: Na początek
cofnijmy się znacznie w czasie. Jak długo
przygotowywaliście się do wydawania pierwszego numeru
CDA, czy był on wzorowany na jakimś innym zagranicznym
formacie?
Jerzy "Mac Abra" Poprawa:
Ciężko mi powiedzieć jak długo, bo tak naprawdę jestem w
redakcji od drugiego numeru Akszyna. Ale wiem, że
przygotowania trwały kilka miesięcy.
Mimo tego
pierwszy numer był tworzony na zasadzie improwizacji .
Sami wydawcy nie wiedzieli czy to się sprawdzi, to był
skok w ciemno. Stąd doszli do wniosku że nie ma co
tworzyć nowej ekipy, tylko po prostu zrobią pierwszy
numer własnymi siłami (ekipy ich jedynego wówczas pisma
PC Shareware + friends) - i „się zobaczy”. Pismo samo w
sobie nie było wzorowane na żadnym zachodnim formacie,
choć oczywiście wiadomo, że przed jego stworzeniem,
graficy, czy edytorzy przeglądali sobie zagraniczne
pisma patrząc co im się podoba, a co nie i na tej
podstawie tworząc pierwszą matrycę CDA. Swoją drogą -
paskudną niesamowicie.
Pierwotnie pismo miało
nazywać się CD-Power, ale okazało się, że w Australii
już coś takiego istnieje i trzeba było szybko wymyślać
nową nazwę, bo wprawdzie Australia daleko, ale nasi
wydawcy byli optymistami, liczyli że kiedyś tam też
zawitamy. Kto i jak wymyślił nazwę CD-Action, tego już
nikt dziś nie pamięta. W ciągu pół dnia powstało logo,
które do dziś zresztą mamy na okładce. Jest, nie
ukrywajmy, dość kiczowate, choć w międzyczasie zostało
parę razy podliftowane. Ale nie wypada nam go zmienić,
to nasze dziedzictwo, złe czy ładne - to przecież nasze
logo, pod którym przeszliśmy „od zera do bohatera”.
Czy nie obawialiście się że Wasz nowatorski
format pisma nie przyjmie się na polskim rynku?
Wówczas w ogóle nie wiedzieliśmy na co się
porywamy, to była radosna improwizacja ludzi,
przekonanych, że skoro im się podoba, to innym też musi
Nie wiedzieliśmy, że nie mamy szans by się przebić do
czołówki - i może właśnie dlatego, że nie wiedzieliśmy -
zrobiliśmy to. Ogólna koncepcja była taka, żeby CD był
stałym i integralnym elementem pisma - bo w owym czasie
dominujące pisma traktowały je po macoszemu. W tym
widzieliśmy swoją szansę. Dlatego nawet eksponowaliśmy
ten CD w nazwie, by pokazać naszą odmienność, co teraz
nam dzisiaj niektórzy „ambitni” wytykają. W 1996 taka
koncepcja była nowatorska i - jak widać - przyniosła nam
powodzenie.
Na zachodzie do pism nie są
załączane pełne wersje gier, dlaczego więc
postanowiliście dołączać gry?
Zobaczcie ile
wynosi przeciętna dniówka, czy godzinówka w Polsce, a
ile na Zachodzie. Człowiek na Zachodzie po dniu pracy Mc
Donaldzie czy innym fast foodzie, gdzie płacą stawkę
minimalną, jest w stanie kupić sobie pełną wersję gry i
jeszcze zjeść całkiem wystawną kolację w tymże Mc
Donaldzie. Natomiast w Polsce trzeba było (wtedy)
pracować na pełną wersję gry, jakieś trzy, cztery i
więcej dni. Ja jeszcze przypomnę, że pierwsze pełne
wersje w Akszynie pojawiły się gdy gry kosztowały około
100zł (czy raczej 1.000.000 zł - pamiętacie te
nominały?), dolar stał po 2.5 zł, a średnia pensja była
rzędu 1000 zł. Pamiętam że mówiło się wtedy że jakiś
wydawca wypuszcza grę po rewelacyjnie niskiej cenie
60-80 zł i to była ogromna sensacja. W tym momencie była
to luka rynkowa... [I w tym momencie Veeroosowi dzwoni
komóra :>]... Odbierz...]
Pełna wersja gry - tak,
to wówczas była atrakcja. Większość ludzi kupowała
piraty nie (tylko) dlatego, bo uważała ze jest
idiotyzmem płacić stówę za pełną wersję. A po prostu
dlatego że gdyby nawet chcieli kupić oryginały to albo
ich nie było, bo wówczas na polskim rynku było niewiele
gier albo kosztowała kosmiczne pieniądze. Wiec myśmy
doszli do wniosku, że damy ludziom pełne wersje gier.
Nabywca po pierwsze dostanie to prawie za darmo, bo w
cenie pisma, a po drugie zobaczy jak to przyjemnie mieć
oryginał - z nieripowanymi, niecrackownaymi i z
niezawirusowanymi plikami.
Myślę, że to także
rykoszetem poszło w drugą stronę, bo wystraszeni
troszeczkę wydawcy (myślę że jeszcze zapytacie o pewne
Porozumienie, czy Nieporozumienie jak my to nazywamy
[demoniczny śmiech redakcji]) najpierw zwątpili. Ludzie
zaczęli bowiem zadawać im dziwne pytania: czemu pełna
wersja może być z pismem za (wtedy) 15zł i jeszcze pismo
wychodzi na swoje? I nagle się okazało, że można jednak
wydawać gry taniej... Chciałbym, żeby wszyscy którzy
opluwają CDA o tym pamiętali, bo tu zadziałaliśmy
ewidentnie na korzyść WSZYSTKICH graczy w Polsce,
niezależnie od tego czy kupowali CDA, czy nie. Można
powiedzieć, że to CDA było katalizatorem, który
spowodował znaczący spadek gier w Polsce. Ot, co.
Pojawienie się CDA na rynku wywołało falę
drwin wśród ówczesnych liderów. Czy nie obawialiście się
zmierzenia z mocną konkurencją
Byliśmy
wówczas tak radośnie beztroscy i nieświadomi w co się
pchamy, że w ogóle nam to nie przeszkadzało. Zresztą
dostęp do Internetu był wówczas raczej teorią, nie było
rozmaitych forów itd. więc te drwiny nawet do nas nie
docierały. No, prawie nie docierały... Pamiętamy
niektórym ludziom ich wypowiedzi o „pseudopiśmie z
pseudotekstami” i „opakowaniu na 2 CD, doczepionym do
boksa z kompaktami” itd. Ale jak to mówią: „ten się
śmieje kto się śmieje ostatni”. I nie wiem czy im
jeszcze chce się śmiać. Po prostu, to że nas totalnie
olali bardzo nam pomogło. Np. nie wiem czy pamiętacie
nasze reklamy w Gamblerze, to było tak naprawdę, z
punktu widzenia dzisiejszego, samobójstwo dla pisma -
reklamować na swoich stronach konkurencję. Ale widać nie
wyglądaliśmy wówczas na takich, którzy mogą zaszkodzić
ówczesnym Wielkim Pismom...
Ogólnie wszelkie
drwiny mieliśmy (i mamy) w głębokim poważaniu, ponieważ
Akszyn wychodzi zawsze z założenia, także dziś, że: a
mówcie co chcecie, my i tak robimy swoje, w najgorszym
wypadku podamy oszczerców do sądu, jeśli przegną z
jakimiś nieprawdziwymi teoriami na nasz temat. I jak
widać czujemy się świetnie [widać!]. Nie wiem jak oni
ale...
Oni chyba gorzej.
No,
chyba oni gorzej.
Kiedy CDA pojawiło się na
rynku było praktycznie jedynym tytułem oferującym pełne
wersje gier. Jak odnajdujecie się teraz kiedy rynek
pełny jest takich wydawnictw?
Wiedzieliśmy
że prędzej czy później, kiedy to się przyjmie, a
zakładaliśmy że się przyjmie, znajdą się naśladowcy i
będzie coraz trudniej. Po prostu pełna wersja (jako
atrakcja) się zdewaluuje. Dziś pełne wersje gier są
standardem, czytelnicy są wręcz oburzeni jeśli ich nie
ma... CDA znajduje się w ten sposób, że kombinujemy jak
być stale o krok przed konkurencją, a nie iść tą metodą,
że jak oni trzy pełne wersje, to my cztery, a jak oni
pięć CD to my siedem. Po prostu staramy się w jakiś
sposób nadal być nowatorskim, robić coś czego jeszcze
nikt nie robił, a co się może ludziom spodobać.
Wywołaliście na rynku tendencję do masowego
dodawania do pism CD-ków z pełnymi wersjami gier, do
tego stopnia, że w tym momencie pismo bez CD nie ma
praktycznie szans na przetrwanie. Czy nie uważasz ze
przez to rynek nie tylko zmienił swój profil, ale także
doprowadziło to do, nie tyle zmniejszenia poziomu
merytorycznego tekstów, co do znacznego obniżenia i
ujednolicenia formy przekazu, ponieważ to nie teksty, a
CD są magnesem przyciągającym czytelników?
Pytanie jest dość długie [mamy twórczą redakcję
:P] i będę odpowiadał na nie stopniowo. Zacznę od tego,
że to nie my sprawiliśmy, że rynek żąda pełnych wersji
gier, ponieważ to czytelnicy oczekiwali pełnych wersji,
a myśmy tylko jako pierwsi to oczekiwanie dostrzegli.
Gdyby było inaczej, ludzie nie kupowaliby CDA z pełnymi
wersjami i sama inicjatywa szybko trafiłaby do lamusa.
Naprawdę nie widzę powodów by nas obarczać
odpowiedzialnością, że teraz bez pełnych wersji pismo
nie przejdzie. Pytanie brzmi bowiem: a dlaczego nie
przejdzie? Czy myśmy w jakiś sposób obniżyli średnią
narodową inteligencji? Wątpię. Jeśli ludzie nie kupują
pisma bez cedeków, to tylko należy mieć pretensje do
danego pisma że nie potrafi zdobyć czytelników samą
treścią. A czy to nasza wina, że konkuerncja widać nie
potrafi odpowiednio dobrze pisać? Na tej zasadzie jakby
mieć pretensje do producentów kolorowych telewizorów, że
teraz przez nich nie ma popytu na telewizory
czarno-białe. Bardzo mi przykro, ale taki widocznie był
postęp. Zresztą idea dołączania CD, gdzie możesz
zobaczyć demo gry, zainstalować patcha, itd. to przecież
JEST świetny pomysł i nie widzę powodów żeby z niego
rezygnować, szczególnie w kraju, w którym dostęp do Netu
(i ceny za niego) są takie, jakie są... Dla wielu ludzi
CD to jedyna możliwość dotarcia do owych dem, czy
patchy.
Co do drugiej części pytania, (CD są
magnesem przyciągającym czytelników?) to nie do końca
bym się zgodził, ponieważ ja prywatnie dzielę
czytelników na czytelników właściwych i nabywców.
Czytelnik właściwy to jest ten, który pismo kupuje - i
czyta, nabywca to jest ten kto kupuje pismo i ew.
przegląda ale bardzej interesją go CDki. Teoretycznie
wychodzi na jedno, tylko, że czytelnik i tak kupi pismo
dla treści,. a nie CD, bo one są dla niego nieważne lub
mało ważne.
|
Tym
niemniej nabywcy zapewniają byt ekonomiczny pismom i cóż
zrobić, trzeba dbać o jednych i drugich, na czym zresztą
IMO przejechał się nowy Top Secret i nie tylko on. To
tak jak jest w Hollywood, gdzie mówi się, że typowym
targetem filmów jest dwunastoletni Murzyn półanalfabeta
i takie filmy należy robić, żeby mu się podobały, żeby
tysiące takich jak on zapełniali sale kin i wydawali
kasę na bilety.
No to nareszcie poznaliśmy
target tych filmów :]
Co tu kryć wiele
filmów rzeczywiście tak jest robionych, to jednak nie
zmienia faktu, że równocześnie powstają tam filmy
ambitne, które też cieszą się dużą popularnością.
Okazuje się, że filmy z jakimś głębszym przesłaniem, z
wątkami filozoficznymi też się pięknie sprzedają (patrz
Matrix - ten pierwszy - ambitne kino akcji z
niebanalnymi podtekstami - więc na pewno nie obciążałbym
twórców „nindży mutantów”, że to oni sprawili, że już
ludzie nie chcą oglądać ambitniejszych filmów. Ależ
chcą. Tylko muszą być dobre, to wtedy ludzie je kupią.
Ale łatwiej narzekać na „głupich widzów”, którzy nie
chcą kupować jakiegoś „arcydzieła”, będącego w istocie
mętnym knotem, niż się przyznać „nie potrafiliśmy zrobić
dobrego filmu”. Łatwiej zawsze zwalić winę na kogoś, niż
samemu się przyznać do porażki...
Więc troszeczkę mi
się wydaje, że jakby inne redakcje czasem ... wysuwały
te cedeki na zasadzie argumentu, że tworzymy
(tworzyliśmy?) takie piękne teksty, tylko czytelnicy ich
nie chcą (chcieli) kupować, bo są ogłupieni, bo chcą
tylko CD, a to wszystko przez CDA. Być może te pisma są
(były) piękne, kultowe itd. - ale widać nie na tyle
dobre, by przekonać do siebie masowego odbiorcę. Bo
wbrew pozorom zrobić pismo, które do nich trafi nie jest
prosto... ...Za dużo gadam, wiem...
Nie,
nie!
Uważam, że częstym błędem twórców pism
jest robienie pisma dla siebie. Robią takie pismo jakie
by oni sami chcieli czytać, natomiast prawda jest taka,
że ponieważ to czytelnicy płacą za to pismo, to należy
robić takie pismo jakie czytelnik chce nabyć. Możecie
takie podejście nazwać komercją. Oczywiście, że tak, ale
ja chciałem zauważyć, że funkcjonowanie na wolnym rynku
nie jest ani działalnością społeczną, ani charytatywną,
ani sposobem miłego spędzania wolnego czasu na koszt
wydawcy. My musimy zarabiać na siebie, czy nam się
podoba czy nie, my musimy być komercyjni. I tym samym
robimy pismo pod czytelnika. Gdybym robił pismo sam dla
siebie, to ono byłoby na pewno trochę inne niż teraz
jest Akszyn. Chociaż nie będę ukrywał, że gdybym Akszyna
nie robił, to bym go i tak kupował, bo to co robimy do
mnie przemawia. Gdyby było inaczej, już dawno
poszukałbym innej pracy, bo bym się tu zanudził na
śmierć.
Powróćmy więc może do tego
Porozumienia. Czy mógłbyś coś więcej na ten temat?
Szczerze mówiąc mówię o tym z dużą niechęcią
ponieważ, jak sami z resztą wiecie, na ten temat narosło
tyle rozmaitych teorii, które już krążą w oderwaniu od
jakichkolwiek faktów, że aż mi się robi niedobrze, kiedy
musze po raz 1115 udowadniać, że nie jesteśmy
złodziejami, nie jesteśmy bandytami, nie ukradliśmy, nie
zabiliśmy, nie zgwałciliśmy itd.
Mówiąc krótko, w
tej chwili ci co zarzucali nam złamanie Porozumienia
(które miało miejsce pod koniec bodaj 1997r.) już tego
nie mówią. Nie dlatego że ich nie ma, bo może nie ma
niektórych pism, ale są w branży ludzie, którzy je
kiedyś tworzyli. To była po prostu „czarna” propaganda.
Prawda jest taka, że CDA nie złamało żadnego z
paragrafów Porozumienia. A samo Porozumienie było tak
naprawdę próbą dyktatu, absolutnie niezgodną z polskim
prawem. Była to próba narzucenie pismom zakazu
dołączania pełnych wersji programów/gier do Cover CD,
pod pozorem „dobrowolnej umowy”. I to nie miało szans
jakiegokolwiek powodzenia. Każdy sąd wyśmiałby tę umowę
i uznał ją za kupę śmiecia, bez mocy obowiązującej. Ale
sytuacja była taka, że w sądach sprawy leżały (i leżą
latami) a mieliśmy do wyboru albo podpisać - albo być
odciętym od dostępu do gier (tak, tak...) i wszelkich
materiałów promocyjnych. Czyli - byłaby to dla pisma
śmierć. Więc podpisaliśmy, tyle że (w przeciwieństwie do
większości pism, które potulnie podpisały to, co im
podetknięto pod nosy) wprowadziliśmy do owej umowy kilka
dodatkowych warunków.
A jest biblijna zasada: kto
paragrafami wojuje, od paragrafów ginie. Wyszło bowiem
na to, że w określonej sytuacji możemy jednak dawać
pełne wersje gier absolutnie zgodnie z warunkami
niePorozumienia - i to uczyniliśmy, gdy tylko owa
„określona sytuacja” nastąpiła.
(Podkreślam raz
jeszcze, że tak czy siak samo niePorozumienie nie miało
prawa zaistnieć, ponieważ naruszało niektóre przepisy
polskiego prawa i tak czy siak było od początku
nieważne, więc nawet GYDBYŚMY je ordynarnie złamali,
byłoby to absolutnie legalne i nikt nie mógłby o to mieć
do nas pretensji).
Ale wtedy rozpętała się na nas
nagonka. Sami pewnie pamiętacie mnóstwo artykułów, na
które myśmy zresztą zgodnie z naszą filozofią „róbmy
swoje” nie reagowali. Cóż, część konkurencji wyszła z
zasady, że skoro nie udało się wyrwać CDA pełnych wersji
(które my dawaliśmy, bo chcieliśmy - a oni bo musieli,
by nie wypaść z gry, więc niePorozumienie było im bardzo
na rękę i dlatego też z chęcią je podpisali), to chociaż
ich oplujemy i obrzucimy błotem. O tyle skutecznie, że
do dzisiaj krążą w sieci teorie, że „ nie kupuję CDA, bo
to oszuści, bo kiedyś złamali jakąś tam umowę” itd.
Niewielu już pamięta czego dotyczyła - albo w ogóle
pierwszy raz o niej słyszy - ale jak brakuje rzeczowych
argumentów, to się wywleka „to kanciarze i lamerzy, bo
coś tam złamali” itd. Szkoda słów.
Czemu tego nie
sprostowywaliśmy? Jak powiedziałem: po prostu nie
sprostowujemy żadnych bredni które o nas mówią, nie
wdajemy się w żadne polemiki, nie udowadniamy, że nie
jesteśmy wielbłądami, bo potem i tak padnie argument:
ahaaa... coś w tym musi jednak być, że się tak tłumaczą
bo tylko winni się tłumaczą, nie? (A jak się nie
tłumaczą, to znaczy że są winni, bo nie mają nic na
swoją obronę - stara stalinowska wręcz metoda
oskarżeń...)
W każdym razie podejrzewam, że już
dawno Akszyna nie będzie, a będzie się mówić: „A kiedyś
to było takie pismo, które złamało jakąś tam umowę”...
Czy pojawienie się na rynku Gamestara mocno
osłabiło Waszą pozycję dotychczasowego, niepodważalnego
lidera w tym sektorze rynku?
Myślę, że
wystarczy porównać nasz nakład i nakład GS’a.
Nie posiadamy takich danych :]
Dobrze, to ja nie będę zdradzał branżowych
tajemnic, ale powiem tylko, że GS nie jest w czołówce,
jeśli chodzi o ilość sprzedanych egzemplarzy. Może
inaczej. Pojawienie się każdego nowego pisma w jakiś
sposób osłabia nas i resztę konkurencji, bo każde nowe
pismo musi sobie wywalczyć czytelników, odebrać je już
istniejącym pismom. A że Akszyn i Gamestar są magazynami
z tego samego segmentu rynku, czyli to pisma luksusowe,
drogie, adresowane do mniej więcej tego samego grona
odbiorców, więc logiczne jest że GS próbował „urwać” ich
nam. Jednak ubytek jest dużo mniejszy niż to było po
pojawieniu się nowego Top Secreta. Zresztą tradycyjnie
już odzyskujemy teren. Nie jest prosto nam dokopać.
Skoro wypracowaliście sobie tak dobrą pozycję
na rynku w segmencie pism papierowych, czy nie
zamierzacie teraz skupić się w większym stopniu na
działalności internetowej? Może jakiś portalik?
Uważam, że nie, bo to jest rozdrabnianie się. Z
tym wypracowaniem pozycji nie jest tak, że pozycję
wypracowuje się raz na zawsze. Troszeczkę się
wyzłośliwię na temat pism, które kiedyś uznały, ze są na
szczycie i to będzie trwało wieczność. To nie jest tak,
co miesiąc sytuacja się weryfikuje, co miesiąc są wyniki
sprzedaży - i wtedy się patrzy kto poszedł w górę, kto
poszedł w dół. Nie wystarczy mieć pozycji, trzeba ją
jeszcze utrzymać, a to jest trudniejsze niż jej
wywalczenie. Sami zapewne wiecie, że łatwiej się kogoś
ściga niż się ucieka. Oglądając się przez ramie jest się
w troszeczkę mniej komfortowej sytuacji, bo można wpaść
po drodze na jakiś słup...
My uważamy, że po
pierwsze: róbmy to w czym jesteśmy dobrzy i po drugie:
róbmy jedną rzecz naraz ale za to porzadnie. Jesli
wydawnictwo uzna, że warto wejść w jakiś portal - wtedy
owszem, ale raczej z innymi ludźmi. Możemy służyć
pomocą, radą, wskazówkami - ale ekipa CDA niech robi
CDA.
Jak czujecie się, jako monopolista. Czy
to bardziej motywuje Was do pracy, czy wręcz przeciwnie,
macie świadomość, że czytelnicy i tak Was kupią, a więc
od czasu do czasu możecie wydać gorszy numer?
Nie, przepraszam, jaki monopol, nie czujemy się
w ogóle monopolistami! Nigdy nie zachowywaliśmy się na
zasadzie: jesteśmy wielcy, pocałujcie nas wszyscy
gdzieś, bo nie macie wyboru. Ludzie mają przecież wybór.
Mogą kupić inne pismo, albo mogą w ogóle nic nie kupić.
W związku z tym wszelkie próby olewania czytelników
kończą się szybko i boleśnie. My sobie możemy z
czytelników żartować, traktować ich lekko (w niektórych
rubrykach), natomiast czytelnik jest naszym pracodawcą i
to mamy cały czas przed oczami - że czytelnik ponad
wszystko. Nigdy nie będziemy olewać naszych czytelników,
dopóki będziemy istnieć, natomiast czytelnicy mogą olać
nas, ale to już inna historia...
c.d. n.
|
|
|
|